Pokazywanie postów oznaczonych etykietą recenzja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą recenzja. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 18 lutego 2021

Recenzja: Odette "Herald"

lutego 18, 2021 0


Ostatnimi czasy szukając piątkowych muzycznych nowości przysłuchuję się z uwagą dostępnej na Spotify playliście "New Music Friday AU & NZ". Po pierwsze dlatego, że nie ma tam tyle rapu i trapu co na klasycznym "New Music Friday", po drugie zaś Australia i Nowa Zelandia w kontekście doznań audialnych to często kraina mlekiem i miodem płynąca. 


Właśnie podczas jednego ze wspomnianych połowów muzycznych nowości natrafiłem na istną perełkę. Artystka o pseudonimie Odette łączy bowiem w sobie głos Dua Lipy, charyzmę Sii i swobodę poruszania się po dźwiękach Adele. 


Przede wszystkim Odette jest jednak sobą i jej zdolność do tworzenia muzyki nie kończy się na jednym utworze. Ba, piosenkarka wydała na początku lutego album, który jest dla słuchacza 100 % interesującą podróżą.



Płyta "Herald" wymyka się prostej klasyfikacji gatunkowej. Z jednej strony można bowiem mówić o popowym brzmieniu (utwory "Dwell" czy "Amends"). Ta popowa podstawa jest jednak przełamywana przez wiele rozmaitych smaczków. Czasami wchodzimy w obszar elektroniki (otwierający krążek tytułowy "Herald"), by po chwili przetransportować się na drugi biegun muzycznej wrażliwości (soulowo-akustyczny kawałek "I miss You, I'm sorry"). Momentami docieramy nawet na sam skraj gatunkowej mapy - na arenę muzyki orkiestralnej ("Foghorn"). Nie zmienia to jednak faktu, że podróż z Odette nawet wtedy jest fascynującą przygodą.



O sile albumu "Herald" świadczy także wykorzystanie nietuzinkowych instrumentów. Kilkukrotnie w ciągu trwania materiału możemy usłyszeć np. instrumenty dęte (saksofon oraz, o ile się nie mylę, klarnet). Swoje miejsce znalazły tu także smyczki. Odbicie brzmienia w taką stronę przywodzi na myśl wydawnictwa Agnes Obel.


Dzięki pomysłowości i fenomenalnej technice wokalnej australijskiej artystki krążek "Herald" nie trąci jednak  przesadną ekskluzywnością. Żeby wczuć się w wibracje płynące z bardziej wyrafinowanych utworów nie musimy przecież być stałymi bywalcami pierwszych rzędów filharmonii. Zresztą, tak jak już wspomniałem, album jest niezwykle różnorodny i każdy powinien znaleźć na nim coś dla siebie. 


Bezapelacyjnym spoiwem wszystkich kawałków jest głos Odette. Mówiąc szczerze jestem zafascynowany jego barwą, brzmieniem i sposobem w jaki maluje dźwiękowe tło. Jeśli ktoś dostaje od losu taki dar i dodatkowo jest pracowity, z marszu skazany jest na sukces. I w tym momencie następuje zderzenie z rzeczywistością. "Herald" to druga płyta w dorobku urodzonej w Anglii Australijki. Wydawać by się zatem mogło, że Odette przy takim wachlarzu umiejętności powinna być już dobrze rozpoznawalna. Liczba 10 000 obserwujących na Facebooku jednak nie robi w świecie muzyki wielkiego wrażenia. No cóż, taki mamy dziś świat.


Najlepsze utwory: "Herald", "I miss You, I'm sorry", "Foghorn", "Amends" -> każdy ocena 5/5


Mam nadzieję, że docenicie pracę i talent wokalistki i po przeczytaniu tej recenzji nabijecie jej kilka lajków. Kto jak kto, ale Odette na to zasługuje.


Podsumowanie: Jestem zaskoczony, jak ktoś zupełnie znikąd był w stanie tak niespodziewanie, ale zarazem pięknie wtargnąć w mój muzyczny świat. Wydawnictwo "Herald" to bezapelacyjnie jeden z moich kandydatów do tytułu zagranicznej płyty roku 2021 (i podejrzewam, że podobnie będę twierdził w grudniu). Z każdym kolejnym odsłuchem albumu w głosie Odette odnajduje elementy charakterystyczne dla innych, znanych wokalistek. Dawno nie obcowałem z tak fascynującym wokalem. Koniecznie przesłuchajcie krążek "Herald" i dajcie znać, czy podzielacie mój zachwyt? 


Ocena końcowa albumu: 4.3/5




Serdecznie zapraszam Was na Facebooka Galaktyki, gdzie znajdziecie dużo więcej ciekawostek ze świata muzyki - premierowe utwory z Polski i ze świata, interesujące newsy i wiele więcej!

wtorek, 16 lutego 2021

Recenzja: Hayley Williams "FLOWERS for VASES / descansos"

lutego 16, 2021 0


Jeśli można powiedzieć, że pandemia wyszła komuś na dobre, to definitywnie tą osobą jest Hayley Williams. W ciągu zaledwie 9 miesięcy artystka wydała dwa solowe albumy, które nieco odbiegają od tego co robi z zespołem Paramore. I o ile wydawnictwo "Petals For Armor" mogło już nam się nieco osłuchać, o tyle najnowszy krążek o tytule "FLOWERS for VASES / descansos" to świeży muzyczny "wypiek", który swoją premierę miał 5 lutego 2021 roku.


Jak brzmi druga solowa płyta Amerykanki?


Przede wszystkim Hayley ponownie poszła w artystyczną stronę. Materiał zawarty na "FLOWERS for VASES / descansos" nie wpada łatwo w ucho. To piosenki raczej dla uważniejszych słuchaczy. 


Jeśli chodzi o instrumenty towarzyszące wokalowi Amerykanki, niemal w stu procentach mamy tu do czynienia z duetem gitara-fortepian. Ta surowa koncepcja kreacji dźwięku powoduje, że raczej nie jesteśmy poddawani zaskakującym rozwiązaniom. Album to w dużej mierze powolne, rozciągnięte do granic możliwości melodie. Trochę brzmi to tak, jakby Hayley celowo starała się odciąć od energetycznej twórczości Paramore. I nie mówimy tu o cięciu nożykiem do obierania ziemniaków, ale o ostrym wymachiwaniu maczetą. 


Dynamiczność "FLOWERS for VASES / descansos" należy umieścić na początku skali żywotności dźwięku i nie ukrywam, że mam z tym pewien problem. Oprócz piosenki "My Limb" i końcówki utworu "Just A Lover", materiał z albumu nie pokazuje przesadnego pazura. Rozumiem założenie tworzenia tego wydawnictwa, ale niekiedy właśnie przez nie ma się wrażenie, że obcujemy z tylko delikatnie obrobionymi wstępnymi pomysłami.


Oczywiście nie można odmówić jakości żadnej z czternastu propozycji zawartych na krążku. Jednak jeśli nie lubicie melancholijnego snucia się pomiędzy dźwiękami możecie być nieco rozczarowani. 


Z tego co piszę, może wyłaniać się obraz nudnego, jednostajnego albumu. To nie tak. Choć "FLOWERS for VASES / descansos" to postawienie na minimalizm formy, znajdą się tu interesujące treści. Kilka propozycji jest naprawdę świetnych, a parę wybija się znacznie ponad przeciętność. Słuchania całego albumu na raz to jednak doświadczenie z kategorii "ani ziębi, ani grzeje".


Wśród wszystkich kompozycji najlepiej wypadają według mnie:


- wspomniane już wcześniej "My Limb" - czuć w tym utworze sporo emocji (przede wszystkim towarzyszy mu atmosfera niepokoju, co jest dość pociągające).



- "Trigger" - słuchając tej propozycji przychodzi mi na myśl melodia klasyku L. Cohena "Halllelujah"; sposób zaśpiewania wersu I got the trigger, but you hold the gun tworzy oryginalną otoczkę dla całości piosenki.



- "KYRH" - czysta forma głos Hayley + pianino akurat w tym wypadku nie nuży. Wręcz przeciwnie, słuchanie tego jak klawisze i wokal tworzą wyjątkową symbiozę to sama przyjemność.



Podsumowanie: Płyta "FLOWERS for VASES / descansos" nie będzie albumem, do którego będę powracał z wypiekami na twarzy. Wśród 14 utworów nie znajdziemy wielu potencjalnych hitów, choć wiem, że nie to było założeniem artystycznym Hayley. To, czy płyta Wam się spodoba zależy w dużej mierze od tego, czego szukacie w muzyce. Moje preferencje i "założenia programowe" albumu niestety trochę się rozbiegają. Nie zmienia to jednak faktu, że album jest wartościowym dziełem artystycznym. Nie kryję jednak delikatnego rozczarowania. Mogę z całą stanowczością stwierdzić, że na "Petals For Armor" znalazłem więcej muzycznych łakoci dla siebie. A jak będzie z Wami?


Ocena końcowa: 3/5



poniedziałek, 4 stycznia 2021

Albumy, na które warto czekać w 2021 roku

stycznia 04, 2021 0


Sylwestrowe konfetti definitywnie opadło już na parkiet, czas zatem na dobre zacząć myśleć o 2021 roku. Najbliższe dni z pewnością nie będą obfitować w wiele muzycznych premier, ale na nieco odleglejszym horyzoncie widać już świeżutkie nowości wydawnicze.

Potwierdzone albumy, na które warto czekać!


1. Kwiat Jabłoni - Mogło Być Nic (premiera 05.02.2021)

Z  rodziną podobno najlepiej wychodzi się jedynie na zdjęciu. W przypadku rodzeństwa tworzącego wyjątkowy Kwiat Jabłoni świetnie wychodzi się również na scenę. Po wielkim sukcesie debiutanckiej płyty "Niemożliwe" i ciepło przyjętym pol'and'rockowym wydawnictwie nietuzinkowy duet powróci z nowym materiałem. Nie ukrywam, że żywię wobec niego niemałe nadzieje. Pierwszą zapowiedzią premierowych nagrań jest tytułowy singiel, który w sieci pojawił się w listopadzie zeszłego roku.



2. Sheppard - Kaleidoscope Eyes (premiera 26.02.2021)

Pozostajemy w temacie rodzeństwa w muzyce. Grupa Sheppard jest bowiem kolejnym przebojowym przykładem rodzinnych konotacji w świecie dźwięków. W Polsce Australijczycy nadal najbardziej kojarzeni są z singlem "Geronimo", który swoją premierę miał w odległym już 2014 roku. Tymczasem od tego momentu George, Amy i spółka nie próżnowali i uraczyli nas sporą liczbą niezwykle melodyjnych, łatwo wpadających w ucho indie-popowych piosenek. Nowy album "Kaleidoscope Eyes" składać się ma z aż 17 utworów. Jestem więc pewien, że znajdzie się wśród nich kilku kandydatów do przeboju na miarę "Geronimo".



3. Daria Zawiałow - Wojny i Noce (tytuł niepotwierdzony) (premiera ???)

Ostatnie lata w karierze Darii Zawiałow to niekwestionowane pasmo sukcesów. Wokalistka, która długi czas musiała dobijać się do bram show-biznesu, w końcu miała swoje pięć minut, które przerodziło się w pięć godzin. Wiele wskazuje na to, że piosenkarka urodzona w Koszalinie trwać będzie w glorii chwały bardzo długo. Kolejnym sprawdzam w jej muzycznej podróży będzie trzeci studyjny album, który na sklepowych półkach pojawić ma się właśnie w 2021 roku. Na razie nie znamy dokładnej daty jego premiery, ale jeszcze w styczniu usłyszymy pierwszą zapowiedź płyty, o orientalnie brzmiącej nazwie "Kaonashi".



4. Julia Stone - Sixty Summers (premiera 26.03.2021)

Piękniejsza połowa duetu Angus & Julia Stone zaprezentuje światu solowy album w marcu. Wydaje się, że wydawnictwo zahaczy mocno o artystyczną stronę duszy wokalistki. Coś na wzór zeszłorocznej płyty "Petals For Armors" Hayley Williams. Jeśli tak będzie, możemy otrzymać bardzo eksperymentalny materiał połączony niczym klejem wyjątkową barwą głosu Australijki. Jedną z zapowiedzi krążka jest singiel "Dance". W teledysku do piosenki pojawiły się gwiazdy świata filmu Danny Glover i Susan Sarandon.


 


5. Sia - Music – Songs from and Inspired by the Motion Picture (12.02.2021)

Sia to artystka, która w swoim życiu przeszła całkiem sporo. Z pewnością słodko-gorzkie życiowe doświadczenia pomagają jej w racjonalnym podejściu do kwestii kariery. Spokojniejsze tempo pracy Australijki powoduje, że każdy kolejny album piosenkarki to małe muzyczne święto. Kolejny festiwal dźwięków czeka nas już 12 lutego. Jego przedsmakiem jest m. in.  propozycja "Saved My Life", której współautorką jest Dua Lipa.




Artyści, którzy również mają wydać płyty w 2021:

Polska: Brodka, Kombii, Margaret, Tragarze

Świat: Foo Fighters, Passenger, The Pretty Reckless, Willie Nelson, Sting, Evanescence, Sondaschule


Oczekiwane, ostatecznie niepotwierdzone wydawnictwa:

Polska: sanah, Sylwia Grzeszczak, Sarsa

Świat: Bebe Rexha, Ghost, Lorde, Zara Larsson, Rihanna


Należy pamiętać, że w ostatnim czasie bardzo popularne stało się wydawanie albumów-niespodzianek oraz że wielu artystów nie poinformowało jeszcze o swoich planach wydawniczych na bieżący rok. Biorąc to pod uwagę, wygląda na to, że w ciągu najbliższych 12 miesięcy nie będziemy narzekać na brak ciekawych muzycznych propozycji. I tego właśnie Wam i sobie życzę! 


Po więcej aktualności ze świata muzyki zapraszam na profil Galaktyki na Facebooku. 


wtorek, 25 sierpnia 2020

Recenzja: Holly Humberstone "Falling Asleep At The Wheel"

sierpnia 25, 2020 0
Holly Humberstone – Falling Asleep At The Wheel Lyrics | Genius Lyrics

Młode pokolenie coraz pewniej puka do bram sławy rzucając wyzwanie starym wyjadaczom. Jedną z jego przedstawicielek jest 20-letnia Holly Humberstone, która niedawno wydała swoją debiutancką EP-kę "Falling Asleep At Wheel". 

Brytyjka pomimo młodego wieku może pochwalić się już występami u boku Lewisa Capaldiego i artykułem o niej w New York Timesie. W sumie nie będzie to dla nas zaskoczeniem, kiedy wsłuchamy się w wokal urodzonej w Anglii artystki.

Nigdy nie ukrywałem, że u wokalistów dużo bardziej niż wybitna technika śpiewu interesuje mnie barwa głosu. A barwa Holly ma w sobie wiele fantastycznych pigmentów. I to zarówno w niskich, jak i wysokich rejestrach.

Krążek "Falling Asleep At The Wheel" to zdecydowanie niejednoznaczne brzmienie. Alternatywna podstawa doprawiona jest nurtem indie z mniej lub bardziej wyrazistymi popowymi i rockowymi akcentami. 



Wolniejsze kompozycje (Deep End, Drop Dead, Livewire), w których wybitnie wyeksponowano wokal Holly przemieszane zostały z nieco szybszymi kawałkami (Falling Asleep At The Wheel, Overkill, Vanilla).

Moim faworytem ze wszystkich 6 piosenek jest kawałek Overkill.



Przyjemnie rockująca, wyznaczana przez bass linia melodyczna nawiązuje to najlepszych angielskich tradycji. Proste tło dźwiękowe wybitnie zgrywa się z niebanalnym śpiewem panny Humberstone. Co tu dużo mówić, dobrze się tego słucha.

Na szczególną uwagę zasługuje również ballada Drop Dead, w której usłyszymy, że głos Holly świetnie wypada również w wyższych rejestrach. Jest w tym utworze spory ładunek emocjonalny. 

Pozostałe propozycje również trzymają przyzwoity poziom, jednak nie skradły mego serca w tak wielkim stopniu. Odnajdziemy w nich sporo liryki, ale bez niepotrzebnej rzewności. Widać, że Brytyjka bardzo mocno wierzy w swój materiał i wkłada w jego ukształtowanie wiele wysiłku, który owocuje przynajmniej niezłymi rezultatami.



Album "Falling Asleep At The Wheel" jest obiecującym debiutem młodej wokalistki, która chyba sama nie chce jeszcze określić jednego kierunku, w którego stronę podąży. Niemniej jednak dzięki temu niezdecydowaniu możemy poznać kilka twarzy Holly Humberstone i bez dwóch zdań wpisać ją do notesu pod hasłem "dobrze zapowiadający się artysta".


Ocena końcowa: 3,7/5



Poprzedni wpis na blogu: Najlepsze piosenki pierwszej połowy 2020 roku (miejsca od 15 do 1)



Codzienne muzyczne inspiracje i wspomnienia znajdziecie na Facebooku Galaktyki. Zapraszam!

 

czwartek, 28 maja 2020

Recenzja: Kygo "Golden Hour"

maja 28, 2020 0

Muzyka Kygo to swoisty paradoks. Utwory piekielnie zdolnego Norwega z jednej strony wpisują się w nurt muzyki tanecznej, z drugiej zaś są nieinwazyjne, ba nierzadko mają nawet właściwości relaksujące. Młody producent dzięki melodiom opartym na odpowiednio ukształtowanych partiach pianina niejednokrotnie zaznaczał swoją obecność w przestrzeni muzycznej, również w naszym kraju.

29 maja Kygo oddał w nasze ręce swój trzeci album, którego tytuł to "Golden Hour". 18 kawałków, z których większość to kolaboracje z mniej znanymi artystami pokazuje, że największa gwiazda muzyki tropical house nadal nie ma zamiaru odcinać kuponów od sławy. Norweg stawia na głosy, nie na nazwiska, i to akurat bardzo szanuję.

Przed premierą albumu mogliśmy usłyszeć aż 6 jego zapowiedzi. Najlepiej przez rozgłośnie radiowe odebrany został singiel stworzony z nieco zapomnianą Zarą Larsson i raperem Tygą.



Oczywiście przyznam, że powyższy utwór ma wiele cech, które predestynują go do odniesienia sukcesu. Według mnie zawodzi jednak w nim refren, który choć wpadający w ucho, rozczarowuje  pociętym modnie wokalem.

 Zdecydowanie lepiej słucha się kompozycji, w której za śpiew odpowiedzialna jest Sasha Sloan. I'll Wait to nie pierwszy kawałek pokazujący wielką moc duetu Kygo-Sloan. W przeszłości wspomniana dwójka wykreowała niesamowicie klimatyczną, prowadzoną w wolnym tempie piosenkę This Town.
Wracając jednak do I'll Wait, lekko przyćmiony głos Amerykanki perfekcyjnie kontrastuje z dynamicznym muzycznym tłem wykreowanym przez Norwega. Mam solidne przeczucie, że jest to utwór, który z czystym sumieniem będę mógł umieścić w gronie 10 najlepszych nagrań roku.




Jeśli chodzi o utwory zaprezentowane światu w dniu premiery płyty, łączy je poprzeczka zawieszona na określonym poziomie, poniżej którego mistrz muzyki tropical house nie zamierza schodzić. Oczywiście jest to w pewien sposób odtwórcze, mocno nawiązujące do nagrań z przeszłości, jednak właśnie w tym wyrazistym stylu tkwi siła Norwega.

Najlepsze wrażenie wywarły na mnie piosenki:

Beautiful (feat. Sandro Cavazza) - współpraca ze szwedzkim wokalistą wydaje się być swego rodzaju hołdem dla Avicii' ego. Piosenka zdecydowanie nawiązuje do stylu zmarłej w 2018 legendy muzyki elektronicznej. Pozycja obowiązkowa dla fanów Tima Berlinga, bo tak naprawdę nazywał się Avicii.




Could You Love Me (feat. dreamlab) - prawdziwie urlopowy hit. Być może nie będzie nam w tym roku dane wypoczywać na pięknych plażach z drinkiem w ręku, lecz dzięki Could You Love Me możemy powrócić do bezsprzecznie wakacyjnych wspomnień.



How Would I Know (feat. Oh Wonder) - nieco alternatywnemu Oh Wonder doskonale udało się zasilić melodię, która tym razem wykreowana została bez zbędnych fajerwerków. Brytyjski duet wniósł w powyższą piosenkę unikalną energię, z którą warto zapoznać ucho.



Hurting (Rhys Lewis) - za to także cenię Kygo - w przeciwieństwie do niektórych wiodących elektronicznych producentów, Norweg potrafi na chwilę wyjść poza szereg i zaserwować propozycję nie celującą w przebój, która nie rozsadza głośnika mocarnym beatem. Popuszczenie gazu nie zawsze oznacza naciśnięcie hamulca, co słychać najlepiej w Hurting.



Reszta wydawnictwa to zręczny balans pomiędzy stylem EDM, tropical house, a nawet deep housem. Oczywiście, jeśli chcielibyśmy znaleźć minusy wydawnictwa, na pewno udałoby się to nam. Być może dla niektórych styl Kygo podany w takiej ilości (przypominam - aż 18 piosenek) może stać się nużący. Nagrania są bowiem w większości utrzymane w podobnej stylistyce. Nie znajdziemy tu zatem zbyt wiele przełomowych muzycznych momentów. Nie otrzymamy żonglerki nietypowymi instrumentami czy ryzykownymi dźwiękowymi motywami. Niekiedy warto jednak być mistrzem własnej piaskownicy.
I tak uważam, że urodzony w Singapurze producent, jak na muzyczny świat, w którym się obraca, stara się wprowadzać do swojej twórczości sporo niecodziennych akcentów.

Podsumowując, Golden Hour to pozycja obowiązkowa dla miłośników muzyki elektronicznej. Na pewno zadowolone będą z niej również osoby śledzące komercyjne nowości. Daje głowę, że powyższe propozycje sprawdzą się także genialnie jako tło wakacyjnych wojaży. Jeśli nie w 2020 roku, to w przyszłe lato. Osobiście będę trwał przy zdaniu, że Kygo to geniusz muzycznego świata, który osobiście wykreował. Wciąż młody producent ma swój styl, którym podbił świat i którym nadal raczy nas na Golden Hour. Dla mnie to naprawdę przyjemna muzyczna podróż. A dla Was?

Ocena końcowa: 4/5



Po więcej muzycznych nowości i inspiracji zapraszam na mojego Facebooka ↓



czwartek, 7 maja 2020

Recenzja piosenka po piosence: Sanah "Królowa dram"

maja 07, 2020 0

Debiuty bywają stresujące. Nie mam wątpliwości, że również Sanah przeżywa dziś prawdziwy emocjonalny roller coaster. Bo przecież z jednej strony ekscytacja i zadowolenie z ukazania światu "Królowej dram", z drugiej jednak nutka niepewności. (-Jak odbiorą moją muzykę, czy im się spodoba?) Wyobrażam sobie, że mimo wszystko autorka musującego w uszach słuchaczy "Szampana" włożyła w premierowy materiał mnóstwo serca i wiary. Pora zweryfikować, czy za tymi bezcennymi faktorami poszła również dobra muzyka?

Początek
Zaczynamy bardzo dobrze. Krótkie intro, w którym słyszymy klimatyczne skrzypce zwiastuje coś wyjątkowego.

Królowa dram 4,5/5
Piosenka o tytule całego krążka to opowieść o niepewności oparta na zapamiętywalnym pianinie. Tekstowa klamra zaczynająca i końcowa utwór tym samym wersem uwidacznia przesłanie całej kompozycji, która została bardzo ciekawie zbudowana. Mamy tu bowiem elementy powolnych wokaliz, ale również nieco bardziej rozpędzony refren. Całość skonstruowana z zegarmistrzowską precyzją to celne połączenie emocji i melodii.



To ja a nie inna 3,5/5
Tym razem wokal warszawianki przybiera niemal orientalną formę. Piosenka po delikatnym początku zaczyna schodzić z bezpiecznej drogi, by udać się na wędrówkę krętymi ścieżkami. Jesteśmy świadkami swoistej dwoistości. Z jednej strony taktowne pianino i skrzypce, z drugiej mocny, szybki beat. Całościowo piosenka nie wypada rewelacyjnie, ale nadal znajduje się powyżej poprzeczki zawieszonej na średniej wysokości. 

Siebie zapytasz 4/5
Wyśpiewywane słowa przypominają tu swoją częstotliwością nagrania z gatunku rap, choć muzyczna wrażliwość ma w tym wypadku zupełnie inny wymiar. Głos Sanah momentami przywodzi na myśl silny wokal Sarsy. Młoda artystka robi jednak także sporo wokalnych wycieczek w kierunku krainy o nazwie jazz. Myślę, że właśnie ta niejednoznaczność artykulacji tekstów jest jednym z czynników mających wpływ na rodzący się fenomen rodzimej piosenkarki.

Melodia 5/5
Niniejsza propozycja to jeden z najtrafniej nazwanych utworów w historii polskiej muzyki. Bo właśnie o tytułową melodię tu chodzi. Piękna, subtelna, wlatująca niczym motyl w pamięć. Doskonały utwór, który o dziwo nie podbił szturmem rozgłośni radiowych.



Szampan 5/5
Może się to komuś nie podobać, ale "Szampan" pozostanie piosenką, z którą wielu Polaków kojarzyć będzie 2020 rok. Jest to zdecydowanie najbardziej komercyjny kawałek na "Królowej dram". Słychać to w brzmieniu, słychać w wokalu, a nawet w tekście. Możliwe, że części z Was już się przejadł, a w zasadzie przepił, ale nadal jest to więcej niż solidna radiowa propozycja.



Łezki me 3,5/5
Sylabizacja - kojarzy mi się to z Sylwią Grzeszczak. Dzielone wokale mogą być jednak w tym wypadku odwzorowaniem słów przerywanych płaczem. W końcu to utwór o łezkach. Jeśli spojrzymy na tę propozycję jako pewnego rodzaju metaforę, odnajdziemy ukryty artystyczny walor.

Proszę
Zgodnie ze swoją zasadą, nie oceniam przerywników, zwłaszcza 27 sekundowych. Przeskakujemy dalej. ;)

Proszę pana 3/5
Kompozycja w której ster przejmuje gitara rodem z repertuaru Carlosa Santany. Uzupełniona o trip hopowy beat odsłania zupełnie inną twarz Sanah. Urozmaicenia często mają sens, ale w tym wypadku muzyczna rzutka rzucona w kierunku tarczy niestety omija dziesiątkę.

Oto cała ja 5/5
Obok "Melodii", mój faworyt na "Królowej dram". Kolejny raz stołeczna wokalistka pokazuje swoją subtelność. Wydaje mi się, że mniej inwazyjne tło muzyczne pomaga Sanah lśnić pełnym blaskiem. Ponadto zadziwia mnie z jaką łatwością Sanah łączy młodzieżowy slang z o wiele bardziej wyrafinowanym słownictwem. A i jeszcze te skrzypce, jak w najlepszych kompozycjach muzyki poważnej. Piękna symbioza różnych dźwiękowych światów.

2/10 - 4/5
Czyżby piosenka pierwszy raz w historii sugerowała mi ocenę? Oczywiście, że nie, choć zwrotki tym razem nie zachwyciły. Na szczęście utwór ratuje bardzo chwytliwy refren. Jego rytmika i szturmowy charakter nie dają wyrzucić go z głowy.

Sama 1,5/5
Według mnie nie tędy droga. Takie piosenki zabijają całą wyjątkowość Sanah. Spotify i inne serwisy streamingowe przesiąknięte są całym tym nowoczesnym około rapowym brzmieniem, które przyprawia mnie o frustrację. Jeśli szukać urozmaiceń, to nie w tych rejonach. Szkoda, że tego utworu nie może zastąpić powstała w czasie kwarantanny piosenka "Róże".
Koniec
I pozostaje nam już jedynie outro. Podobnie jak do wstępu, nie mam do niego zastrzeżeń. Kilka przyjemnych dźwięków na do widzenia.

Podsumowanie:  "Królowa dram" okazała się być kwintesencją tego,  za co Sanah pokochali wszyscy, którzy zrobili krok dalej niż po najsłynniejszego polskiego "Szampana". Debiut stołecznej artystki w wielu miejscacg roztacza aurę autentyczności, a to wartość z rodzaju tych najwyższych. Oczywiście zdarzają się małe omsknięcia (i jedno wielkie, o którym pragnąłbym zapomnieć), ale na "Królowej dram" odnalazłem głównie przepiękne melodie, muzyczną wyobraźnię i wiele najprawdziwszych emocji.
W 2019 roku rozkwitł w Polsce Kwiat Jabłoni. Śmiem twierdzić, że 2020 rok już niedługo uznany zostanie za rok Królowej, i bynajmniej nie będzie nią Maryla Rodowicz, ani Doda, ale właśnie wyłaniającą się z rodzimego dźwiękowego chaosu Sanah.

Ocena punktowa: 3,9/5

+0,1 punktu za kilka wspaniałych melodii, trafnie wplecione skrzypce, zapał i charakterystyczną barwę głosu

Ocena końcowa: 4/5


Po więcej muzycznych nowości i inspiracji zapraszam na mojego Facebooka ↓


poniedziałek, 6 kwietnia 2020

Recenzja: Madamme "Tadamm!"

kwietnia 06, 2020 0
Nie pierwszy raz mam okazję zetknąć się z twórczością wyjątkowej folkowej grupy Madamme.  Kolektyw działający od 2016 wydał ostatnio kolejny w swojej karierze minialbum, będący zapisem przeżyć i pomysłów, które narodziły się w głowach i sercach muzyków w ostatnich miesiącach. A te oprócz zbierania inspiracji, przyniosły również zmiany personalne. Najistotniejszą z nich wydaje się roszada na pierwszej linii frontu, a więc transfer na stanowisku wokalistki.

Jak zatem brzmi odświeżone Madamme?

Na pewno niejednoznacznie. Żonglerka stylami jest bowiem dla grupy chlebem powszednim. Widać to doskonale w otwierającym album Tadamm! utworze Przygoda!.



Początkowe, bardzo wysokie prowadzenie głosu przez wokalistkę ociera się tu nawet o śpiew ludowy. I choć warstwa instrumentalna lawiruje w granicach akustycznego grania, w okolicach mostka dochodzi do ciekawego spowolnienia przypominającego styl western. Niespodziewanie kompozycje kończy żywcem wyjęty z gramofonowych nagrań z bajkami z czasów PRL niski męski głos.

Charakterystyczny styl wokalny Basi Białkowskiej, o którym pisałem powyżej występuje również w utworze numer dwa na Tadamm!. Bardzo specyficzny ton wyśpiewywanych słów nie pozostawia słuchacza w poczuciu obojętności. Można albo go uwielbiać, albo mieć na niego reakcję alergiczną. Mi niestety bliżej jest do drugiego z tych stwierdzeń.

Na szczęście w dalszych fragmentach materiału wokal przybiera lżejszą, nieco przytłumioną formę, co moim zdaniem lepiej dopasowuje się do brzmienia akustycznych instrumentów. Może właśnie dlatego to druga część Tadamm! zrobiła na mnie dużo lepsze wrażenie.



A drugą połowę minialbumu otwiera bardzo interesująca piosenka Spomiędzy. Powyższa wersja jest co prawda nagraniem koncertowym, lecz brzmi niemal identycznie w stosunku do studyjnego nagrania (co naturalnie w czasach wszechobecnej obróbki komputerowej dźwięku jest niemałym komplementem). We wspominanym utworze na uznanie zasługuje rozłożenie akcentów. Spokojniejsze zwrotki uzupełnia żywszy refren, do którego wprowadza nas genialne "mamrotanie pod nosem" chłopaków. I właśnie, gdybym miał doradzać zespołowi, proponowałbym częstsze korzystanie z kontrapunktów wokalnych, tj. kontrastowanie wyjątkowego głosu Basi (bo taki jest) z męskim, niskim tembrem. Na Tadamm! takie zagrania wykonują świetną robotę.

Na słowa uznania zasługuje również kompozycja Zimowy. Niesamowity klimat utworu zbudowany jest na świetnym pianinie. Naprawdę czuć tu padający śnieg i grudniową aurę. Dzięki temu można powrócić do czasów dzieciństwa, gdzie biały puch był synonimem zimy. Wielkie brawa należą się w tym wypadku również za malutkie akcenty instrumentalne w tle, perfekcyjnie dopełniające całość.


Wydawnictwo kończy strunowy Lepszy świat. Do głosu dochodzą tu ukulele i niepowtarzalne wokalizy, choć nie tylko. Propozycja wydaje się pigułką twórczości Madamme. Mamy tu bowiem łączenie wielu akcentów i tendencji.  Dzięki temu w nagraniu usłyszymy gitarę w stylu country z głębokiego źródła Tennessee, rozpoznawalne pianino, a nawet harmonijkę ustną. Osobiście zwróciłem również sporą uwagę na refren, który jak dla mnie, jest najlepszym i najłatwiej wpadającym w ucho na całej płycie.

Podsumowanie: Twórczość zespołu Madamme na pewno nie jest dla każdego. Do jej odbioru potrzeba bowiem sporej dawki wrażliwości, o którą w dzisiejszych czasach coraz ciężej. Akustyczno-liryczny sznyt kolektywu jest drogą niejako pod prąd. W kraju gdzie królują proste i łatwe brzmienia to spore ryzyko. Jak jednak pokazał przykład Kwiatu Jabłoni, ryzyko niekiedy popłaca, zwłaszcza jeśli wkłada się w to, co się robi masę serca. A tak na pewno jest w przypadku Madamme. Zachęcam zatem wszystkich poszukujących nieoczywistych muzycznych rozwiązań do sięgnięcia po całą płytę Tadamm!. Bo choć do mojej muzycznej wrażliwości trafiła jedynie druga część wydawnictwa, niewykluczone, że Wasze zdanie będzie zgoła odmienne.



Dziękuję za przeczytanie tego wpisu i wsparcie okazywane mi przez cały czas dotychczasowej działalności bloga.


                                                                                                                                        Ostatni wpis na blogu: Recenzja piosenka po piosence: Dua Lipa "Future Nostalgia"





niedziela, 29 marca 2020

Recenzja piosenka po piosence: Dua Lipa "Future Nostalgia"

marca 29, 2020 0
Wracamy do gry!
Obecna sytuacja w kraju i na świecie daleka jest od optymalnej. Ograniczenia w zgromadzeniach, przemieszczaniu się i podróżowaniu z pewnością zaszły za skórę każdemu z nas. Odwołano wiele wydarzeń sportowych, muzycznych i kulturalnych. Możemy narzekać, ale przykłady innych państw pokazują, że redukowanie skutków egzystencji wirusa w społeczeństwie jest NIEZBĘDNE. Także z powodu obostrzeń jestem w stanie wygospodarować teraz więcej czasu na muzykę i powrócić do opisywania jej.



Dua Lipa "Future Nostalgia"
Drugim, ważniejszym powodem mojego powrotu jest album, wobec którego nie mogłem przejść obojętnie.

Oczekiwania względem płyty "Future Nostalgia" były ogromne. Po pierwsze dlatego, że Dua Lipa w ciągu kilku ostatnich lat stała się jednym z najgorętszych nazwisk w całym muzycznym biznesie (podbijając po drodze listy przebojów na całym świecie i zdobywając statuetki Brit Awards oraz Grammy).

Po drugie apetyt słuchaczy rozbudziły niesamowite, energetyczne single (Don't Start Now oraz Physical), śmiało aspirujące do jednych z najlepszych popowych kompozycji tego ciężkiego dla ludzkości roku.

Po trzecie i ostatnie Dua musiała zmierzyć się z tzw. syndromem drugiej płyty. Po fenomenalnym debiutanckim krążku zatytułowanym po prostu "Dua Lipa" przyszedł czas na weryfikację pomysłowości artystki, która na nowym wydawnictwie postanowiła wdać się w romans z muzyką disco.

Future Nostalgia 3,5/5



Album otwiera tytułowy singiel. Było jasne, że wokalistka nie wytoczy już na początku krążka najcięższych dział. Future Nostalgia plusuje dobrym tempem zwrotek, niestety w okolicach refrenu z balonika kompozycji ucieka trochę powietrza, przez co balansuje ona na różnych muzycznych wysokościach.

Don't Start Now 5/5




Tej piosenki nie da się nie kochać. Pulsujący bas, klimat lat 80-tych i chwytliwa melodia. Nic dziwnego, że utwór wpadł w ucho ludziom na całym globie, plasując się w czołówkach notowań wielu radiostacji.

Cool 3,5/5
Tym razem jest nieco subtelniej. o atmosferę dba delikatny syntezator. Moim zdaniem przełamanie tego spokoju mocną gitarą basową trochę tu nie pasuje. Cool to nieoczywisty numer, który nie zazębia się w naszej głowie po pierwszym przesłuchaniu. Mimo tego daleko mu do bezwartościowego chłamu.

Physical 5/5 



Idę o zakład, że ten kawałek znajdzie się przynajmniej w dziesiątce najlepszych piosenek 2020 roku. Ta piosenka nie ma słabych punktów. Jej dopełnieniem jest niezwykle dynamiczny, kolorowy i udany teledysk.

Levitating 5/5
Kolejny strzał w dziesiątkę. Letni wieczór, kabriolet, ta piosenka i rajd po ulicach nadmorskiej amerykańskiej metropolii. Choć przy Levitating wystarczy nawet stary fiat i zimny poranek w Polsce.

Pretty Please 2,5/5
W tym momencie docieramy chyba do najsłabszego fragmentu albumu. Niby jest w tym klimat najbardziej tanecznej muzycznej dekady zeszłego wieku, ale ani zwrotki, ani refren nie przysparzają o gęsią skórkę.

Hallucinate 4/5
Uwielbiam albumy popowe na których bas odgrywa jedną z kluczowych ról. "Future Nostalgia" niewątpliwie należy do takich wydawnictw. W Hallucinate taneczny rytm wyznacza perkusja, która niejednemu zawróci w głowie. Naprawdę przyzwoity kawałek, idealnie nadający się na parkiet.

Love Again 5/5
Nie przepadam za wykorzystywaniem melodii z innych utworów w premierowych kompozycjach. W Love Again pojawiają się sample, które znamy m. in. z piosenki White Town - Your Woman z 1997 roku, choć ich oryginalne źródło pochodzi z lat 30-tych poprzedniego wieku! Tym razem jednak historyczna inspiracja doskonale uzupełniła nowość. Wplecione w to wszystko smyczki dodają jeszcze większego smaczku. A na deser głos Duy, który w Love Again błyszczy jak wielki diament.

Break My Heart 3,5/5
Przy Break My Heart możemy spokojnie pokiwać głową i potupać nóżką. Gdyby zrobić z tego utworu singiel i tak wybijałby się przed szereg radiowej przeciętności. Jednak w porównaniu z resztą nowego wydawnictwa Duy, piosenka wypada tak sobie.

Good In Bed 4/5
Zabawa formą wokalu w tej piosence jest naprawdę interesująca. Choć jest w tym sporo figlarności, fragment, w którym wokalistka wyśpiewuje wysoko "Spite we drive each other mad/It might be kind of sad." przynosi poczucie błogości. Coś pięknego.

Boys Will Be Boys 4,5/5
Już myślałem, że zabraknie na Future Nostalgii miejsca na balladę. Na szczęście dla nas wszystkich zamknięcie wydawnictwa to swego rodzaju hamulec, który pozwala przejść z domówkowego klimatu do szarej rzeczywistości. Dua Lipa to artystka uniwersalna. Bezbłędnie radzi sobie zarówno w porywających do pląsów kawałkach, jak i wolniejszych propozycjach. Boys Will Be Boys to celna klamra domykająca drugi studyjny album artystki. Styl tego utworu przywiódł mi na myśl dokonania Katy Perry z najlepszych lat, a to chyba przyzwoity komplement.

Podsumowanie: Bez dwóch zdań za całokształt nowej płyty Duy Lipy odpowiada szereg doświadczonych producentów i muzyków. Można zatem powiedzieć, że sama artystka znalazła się w komfortowej sytuacji, aby postawić przysłowiową kropkę nad i. Historia zna jednak wiele przypadków, w których takie sytuację kończyły się muzyczną tragedią. Na szczęście talent i wysmakowanie brytyjskiej artystki pozwoliły jej stanąć oko w oko z presją, która, co tu ukrywać, była ogromna. "Future Nostalgia" to więcej niż solidny album posiadający genialne momenty, wiele chwytliwych fragmentów i wspaniale wyważone wokale. Oczywiście ma też on kilka słabszych skrawków, jednak całościowo ocenić należy go zdecydowanie na plus. Poza tym, ciężko w dzisiejszych popowych realiach wypracować sobie swój własny, niepowtarzalny styl, a Dua Lipa dokonała tego z niespotykaną łatwością i gracją, doprowadzając fanów do prawdziwej ekstazy. Oby trwała ona jak najdłużej.

Ocena punktowa: 4,14/5

+ 0.2 punktu za świetne single i sprostanie presji drugiej płyty

Ocena końcowa: 4,34/5 

Dziękuję za przeczytanie tego wpisu i wsparcie okazywane mi przez cały czas dotychczasowej działalności bloga.



piątek, 17 maja 2019

Recenzja: Mudride "Demo Tape"

maja 17, 2019 0

Kilka dni temu zwrócił się do mnie gitarzysta wrocławskiej grupy Mudride. Postanowił podzielić się ze mną materiałem swojego bandu i zasięgnąć opinii z zewnątrz. Jako, że jestem otwarty na nowe muzyczne doświadczenia, postanowiłem dać szansę dźwiękowym dokonaniom młodego stażem kolektywu, czego efektem jest poniższa recenzja.


Jak możemy przeczytać na oficjalnej stronie internetowej Mudride:

Zespół uformował się w czerwcu 2018 roku we Wrocławiu i od razu rozpoczął prace nad debiutanckim demem, zatytułowanym "Demo Tape". Poruszamy się w rejonach hard rocka i heavy metalu, a nasza muzyka cechuje się dużym ładunkiem mocy i koncertowego kopa.



Pomimo, że granie takiego gatunku muzyki nie jest mi szczególnie bliskie, postanowiłem podzielić się z Wami moimi spostrzeżeniami.

Existance Bill
Ep-kę otwiera najciekawszy według mnie numer. Bezpardonowy klasyczny rockowy riff przywodzi mi na myśl dawny styl Stonesów. Wykrzykiwane refreny są kolejną oznaką cięższego przyłożenia, zahaczającego nawet o punkowe rewiry. Dawni bywalcy festiwalu w Jarocinie z pewnością byliby wniebowzięci. Existance Bill ma spory potencjał do zostania naprawdę wielkim przebojem wrocławian. Kompozycja jest zapamiętywalna i radziłbym Mudride dźwiękowe majsterkowanie w podobnym kierunku w przyszłości.

Hell's Bounty
Druga propozycja moim zdaniem nie jest trafną zagrywką. Zbyt spłaszczone i nieporywające brzmienie nudzi słuchacza. Wokal niestety również podążą tą krainą, starając się wtórować przeciętny riffom. Bez żalu wciskam przycisk dalej.

Louder Than Words
Powyższy utwór to pierwszy kawałek, w którym zwróciłem uwagę na bass. Do tej pory ten instrument wydawał mi się skrzętnie schowany. Nie zakrył on jednak nadal silnie hałasującej gitary, która nie pozwala sobie na wzięcie choćby malutkiego oddechu. Uważam, że w Louder Than Words przydałoby się nieco więcej subtelności. Może dobrym pomysłem byłoby wplecenie w piosenkę gościnnej partii na harmonijce ustnej?

Cleft
Tym razem sposób śpiewania wokalisty przypomniał mi postać lidera The Doors - Jima Morrisona. Słuchając kompozycji Cleft zdałem sobie sprawę, że w stylu Mudride podoba mi się kształt partii perkusji. Niby nie jest to nic odkrywczego, ale doskonale podkreśla garażowy sznyt premierowych dem.

Deadcool
Utwór na motor, definitywnie. Podejrzewam, że każdy harleyowiec z chęcią puściłby sobie tę propozycję podczas jazdy - oczywiście w wersji nagranej z fachowym masteringiem. Hard rock w czystej postaci.


Podsumowując, panowie z Mudride są na początku swojej muzycznej przygody. Utwór Existence Bill pokazuje, że mają w sobie pokłady talentu, aby uczynić ją piękną wędrówką. Demo Tape to słyszalny zbiór inspiracji członków grupy, którzy muszą jeszcze poszukać własnej ścieżki, czegoś co wyróżni Mudride na tle tysięcy rockowych kapel. Naturalnym jest, że na tym etapie nie wszystkie rozwiązania są trafne. Ważne żeby próbować i wierzyć w swoje marzenia. Trzymam kciuki za właściwy rozwój, dziękując przy okazji za fizyczną wersję Ep-ki i naklejki. Do usłyszenia!



Oficjalna strona grupy: kliknij tutaj

Oficjalna strona na Facebooku: https://www.facebook.com/MudrideBand





Ostatni wpis na bloguZłota Siódemka Kwietnia


Koniecznie wpadnijcie na Facebooka Galaktyki Muzyki, gdzie przedstawiam w większym stopniu co mi w duszy gra.


niedziela, 17 marca 2019

Recenzja: Sigrid "Sucker Punch"

marca 17, 2019 0
Na niewiele albumów w tym roku czekałem z takim apetytem. Uważni czytelnicy mojego bloga z pewnością nie są tym faktem zaskoczeni, bowiem o Sigrid w Galaktyce Muzyki było już dość sporo wzmianek. 23-letnia księżniczka ambitniejszej odmiany popu jest jedną ze skandynawskich nadziei tego gatunku. 8 marca na sklepowe półki trafił debiut norweskiej wokalistki, którego tytuł to Sucker Punch.

Wydawnictwo składa się z 12 utworów. Część z nich to już dobrze znane przeboje, jak Strangers czy Don't Kill My Vibe, reszta to potencjalni kandydaci do zyskania mojej i Waszej sympatii.



Sucker Punch to połączenie figlarnej, dynamicznej skoczności ze stonowanymi balladami. Sigrid zarejestrowanym materiałem udowodniła, że nawet jeśli nie posiada się najmocniejszego głosu świata, da się nim przemówić z siłą tytana.

Stylistyczna zabawa wokalistki (od retro klimatu w Level Up, przez synthpopowe Never Mine, po nieco zinfantylizowane Business Dinners) jest przejawem otwartej głowy pełnej pomysłów. Wciąż jeszcze młodzieńcza śmiałość do sklejania muzycznych światów przychodzi Sigrid z łatwością.


Każdy fragment debiutanckiego materiału trzyma co najmniej przyzwoity poziom - nie odnotowujemy amplitudy jakości. Uwagę przykuwa rytmika piosenek, fenomenalnie dopasowująca się do wokalu Norweżki. Czuć, że producenci wiedzieli co robią, dopasowując muzyczne puzzle w taki sposób, aby zapewnić błysk głosowi Sigrid.

23-latka być może nie jest diwą, jednak potrafi w 100 % wykorzystać talent otrzymany od losu. Jej barwa potrafi urzec, niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z balladą czy szybszym numerem.



Do moich faworytów z krążka Sucker Punch zaliczyłbym tytułowy utwór, Don't Kill My Vibe, Strangers oraz Business Dinners, choć absolutnie sugerowałbym posłuchać całości płyty.




Podsumowanie: Poprzedni rok był zapowiedzią wielkiej kariery Sigrid. Młodziutka artystka została uhonorowana kilkoma prestiżowymi nagrodami, wieszczącymi jej ogromny sukces. Kolejnym krokiem do spełnienia marzeń piosenkarki jest album Sucker Punch. Nagrane na własnych zasadach wydawnictwo powinno umocnić pozycję Sigrid. Jeżeli macie dość lukrowego popu wylewającego się z radia, radzę sięgnąć po 12 piosenek Norweżki. Ich siłą jest niezachwiana szczerość i przyjemna melodyjność. Oby piosenkarka z biegiem lat nie straciła wyjątkowości, perfekcyjnie uchwyconej na debiutanckiej płycie.

Ocena punktowa: 4,13/5

Ocena końcowa: 4,23 (0,1 punktu za wyśmienicie skonstruowany debiut)



Poprzedni wpis na blogu:Relacja: koncert Jess Glynne, Warszawa 03/2019



Wszystkich, którzy nie polubili jeszcze Galaktyki Muzyki na Facebooku, bardzo do tego zachęcam. Na moim profilu na wspomnianym portalu czeka na Was bowiem jeszcze więcej muzycznych inspiracji, informacji i ciekawostek. 




poniedziałek, 25 lutego 2019

Recenzja: Lily & Madeleine "Canterbury Girls"

lutego 25, 2019 0

Ewolucja muzyki nie zawsze przybiera zadowalającą mnie formę. Większe możliwości, jakie mają artyści w dzisiejszych czasach często nie idą w parze z olbrzymimi umiejętnościami. Gusta młodego pokolenia nierzadko są powodem mojej frustracji. Warto zadać sobie więc pytanie, czy w XXI wieku jest jeszcze miejsce na muzyczny minimalizm, którym epatowali w przeszłości Johnny Cash czy Willie Nelson? Jeśli poparty jest talentem, myślę że absolutnie tak.

Lily & Madeleine, muzykalne siostry ze Stanów, coś o tym wiedzą. Od lat dzięki niesłychanej harmonii swoich głosów zdobywają pojedyncze dusze dźwiękowych poszukiwaczy przygód. Ich czysty przekaz już po raz czwarty przybrał formę krążka, tym razem nazwanego Canterbury Girls.

Wydawnictwo składające się z 10 piosenek to kontynuacja dotychczasowej przygody duetu. Kompozycje oparte na pianinie okazjonalnie przecinanym przez gitarowe akordy, koncentrujące uwagę słuchacza na sile głosu artystek - tego spodziewałem się po tej płycie - i właśnie to otrzymaliśmy. Trzeba jednak przyznać, że panie postarały się też o kilka nowych dla nich zagrywek.

Słowo nowych nie jest jednak tożsame z nowoczesnych. Materiał nagrany na płytę Canterbury Girls niewinnie wraca bowiem do ostatnich dekad minionego stulecia. Słychać to najlepiej w kompozycjach Can't Help The Way I FeelAnalog Love oraz Pachinko Song.



Nostalgiczne muzyczne ucieczki w przeszłość połączone z surowym, klasycznym brzmieniem pianina powodują, że 10 utworów z nowego krążka Lily & Madeleine na pewno nie stanie w szranki z przebojami z list przebojów. Autorki samodzielnie skazują się jednak na tę banicję i pobyt na poboczu muzycznej autostrady.



Artystki z Indianapolis wyciągają bowiem z talii karty, które nie zawsze dziś są popularne. Emocjonalne teksty eksponowane przy użyciu nieco lakoniczne środków przekazu mają jednak w sobie wielką siłę, dzięki której możemy zrelaksować się i przenieść na chwilę w inny. magiczny wymiar.




Jeśli dodamy to tego idealnie przenikające się głosy sióstr, otrzymamy unikat na skalę światową. Zdaję sobie sprawę, że nie każdego on przekona, choć zdecydowanie każdy powinien dać szansę Canterbury Girls, gdyż jest to prawdziwie piękna płyta (także w warstwie wizualnej).

Podsumowanie: Lily & Madeleine nie tracą wiary w siłę spokoju. Ich nowy materiał nie będzie zaskoczeniem dla fanów sióstr Jurkiewicz. Choć dla niektórych metaforyczny powrót w analogowe czasy może wydać się strzałem w kolano, kobiecy duet z USA zdaje się tym w ogóle nie przejmować, przebijając siłą harmonii wokali mur elektronicznych trendów XXI wieku.
Zresztą przykład Kacey Musgraves, która otrzymała ostatnio 4 nagrody Grammy (w tym za album roku) doskonale pokazuje, że warto tworzyć rzeczy wykraczające poza główne nurty, i nawet niekiedy się to opłaca.

Najlepsze piosenki: Self CareJust Do It, Can't Help The Way I Feel, Go

Ocena punktowa: 3,7/5

Ocena końcowa: 3,8/5
(przyznaję dodatkowo 0,1 punktu za konsekwencję w kreowaniu niepowtarzalnej muzyki)


Ostatni wpis na blogu: Kwiat Jabłoni "Niemożliwe"



Wszystkich, którzy nie polubili jeszcze Galaktyki Muzyki na Facebooku, bardzo do tego zachęcam. Na moim profilu na wspomnianym portalu czeka na Was bowiem jeszcze więcej muzycznych inspiracji, informacji i ciekawostek. 




Recenzja: Lily & Madeleine "Canterbury Girls"

lutego 25, 2019 0

Ewolucja muzyki nie zawsze przybiera zadowalającą mnie formę. Większe możliwości, jakie mają artyści w dzisiejszych czasach często nie idą w parze z olbrzymimi umiejętnościami. Gusta młodego pokolenia nierzadko są powodem mojej frustracji. Warto zadać sobie więc pytanie, czy w XXI wieku jest jeszcze miejsce na muzyczny minimalizm, którym epatowali w przeszłości Johnny Cash czy Willie Nelson? Jeśli poparty jest talentem, myślę że absolutnie tak.

Lily & Madeleine, muzykalne siostry ze Stanów, coś o tym wiedzą. Od lat dzięki niesłychanej harmonii swoich głosów zdobywają pojedyncze dusze dźwiękowych poszukiwaczy przygód. Ich czysty przekaz już po raz czwarty przybrał formę krążka, tym razem nazwanego Canterbury Girls.

Wydawnictwo składające się z 10 piosenek to kontynuacja dotychczasowej przygody duetu. Kompozycje oparte na pianinie okazjonalnie przecinanym przez gitarowe akordy, koncentrujące uwagę słuchacza na sile głosu artystek - tego spodziewałem się po tej płycie - i właśnie to otrzymaliśmy. Trzeba jednak przyznać, że panie postarały się też o kilka nowych dla nich zagrywek.

Słowo nowych nie jest jednak tożsame z nowoczesnych. Materiał nagrany na płytę Canterbury Girls niewinnie wraca bowiem do ostatnich dekad minionego stulecia. Słychać to najlepiej w kompozycjach Can't Help The Way I FeelAnalog Love oraz Pachinko Song.



Nostalgiczne muzyczne ucieczki w przeszłość połączone z surowym, klasycznym brzmieniem pianina powodują, że 10 utworów z nowego krążka Lily & Madeleine na pewno nie stanie w szranki z przebojami z list przebojów. Autorki samodzielnie skazują się jednak na tę banicję i pobyt na poboczu muzycznej autostrady.



Artystki z Indianapolis wyciągają bowiem z talii karty, które nie zawsze dziś są popularne. Emocjonalne teksty eksponowane przy użyciu nieco lakoniczne środków przekazu mają jednak w sobie wielką siłę, dzięki której możemy zrelaksować się i przenieść na chwilę w inny. magiczny wymiar.




Jeśli dodamy to tego idealnie przenikające się głosy sióstr, otrzymamy unikat na skalę światową. Zdaję sobie sprawę, że nie każdego on przekona, choć zdecydowanie każdy powinien dać szansę Canterbury Girls, gdyż jest to prawdziwie piękna płyta (także w warstwie wizualnej).

Podsumowanie: Lily & Madeleine nie tracą wiary w siłę spokoju. Ich nowy materiał nie będzie zaskoczeniem dla fanów sióstr Jurkiewicz. Choć dla niektórych metaforyczny powrót w analogowe czasy może wydać się strzałem w kolano, kobiecy duet z USA zdaje się tym w ogóle nie przejmować, przebijając siłą harmonii wokali mur elektronicznych trendów XXI wieku.
Zresztą przykład Kacey Musgraves, która otrzymała ostatnio 4 nagrody Grammy (w tym za album roku) doskonale pokazuje, że warto tworzyć rzeczy wykraczające poza główne nurty, i nawet niekiedy się to opłaca.

Najlepsze piosenki: Self CareJust Do It, Can't Help The Way I Feel, Go

Ocena punktowa: 3,7/5

Ocena końcowa: 3,8/5
(przyznaję dodatkowo 0,1 punktu za konsekwencję w kreowaniu niepowtarzalnej muzyki)


Ostatni wpis na blogu: Kwiat Jabłoni "Niemożliwe"



Wszystkich, którzy nie polubili jeszcze Galaktyki Muzyki na Facebooku, bardzo do tego zachęcam. Na moim profilu na wspomnianym portalu czeka na Was bowiem jeszcze więcej muzycznych inspiracji, informacji i ciekawostek. 




środa, 6 lutego 2019

Recenzja: Kwiat Jabłoni "Niemożliwe"

lutego 06, 2019 0


Kiedy w marcu zeszłego roku Kwiat Jabłoni zaprezentował światu swój pierwszy singiel, chyba nikt nie przypuszczał, że Dziś późno pójdę spać ma szansę na aż tak wielki sukces. I nie chodzi tu oczywiście o jakość piosenki, bo ta jest nie do zaprzeczenia. Jednak taki rodzaj muzyki z ponad 5 milionami wyświetleń na YouTube, w naszym kraju, przecież to niemal niemożliwe. Jak się okazuje słowem klucz było tu "niemal", a samo "niemożliwe" pofrunęło wysoko w przestrzeń, by ostatecznie wylądować na okładce debiutanckiej płyty Kwiatu Jabłoni.



Kasia i Jacek Stankiewiczowie na pierwszym w historii albumie Kwiatu Jabłoni przedstawiają nam nietypowe połączenia, zarówno w warstwie instrumentalnej, jak i stylistycznej. Budowany przy pomocy fortepianu i mandoliny dźwiękowy świat proponowany nam przez niewiarygodnie zdolne rodzeństwo to piękna odskocznia od  rozpowszechnionych na masową skalę schematycznych rozwiązań.



Symbioza wokali Kasi i Jacka potrafi zabrać nas w inny świat, odprężyć, dać chwilę wytchnienia.
Teksty wyśpiewywane przez rodzeństwo mają swój sens - nie są kiczowate. Niekiedy kojarzą mi się z poezją śpiewaną, innym razem z folklorem.

Sama muzyka to również niespotykana wędrówka, przebiegająca krętą ścieżką napotykającą na folk, alternatywę, jazz, pop, a nawet delikatną elektronikę. Działa to na olbrzymi plus duetu, bo dzięki wykwintnie dobranym urozmaiceniom podczas odsłuchu  płyty "Niemożliwe" omija nas nuda i zamknięcie w klatce jednego stylu.



Choć cała płyta trzyma wysoki (zwłaszcza jak na debiut) poziom, na szczególne wyróżnienie zasługuje kilka piosenek:

- hitowe już obecnie "Dziś późno pójdę spać"

- wywoływacz uśmiech w formie "Dzień dobry"

- czerpiąca energię z natury, przeniknięta folkiem do szpiku kości kompozycja "Wodymidaj" 





Podsumowanie: Kwiat Jabłoni w 2018 roku rozbudził nadzieję we mnie i w setkach miłośników polskiej muzyki alternatywnej. Na szczęście dla nas wszystkich niemal 12 miesięcy później nasza wiara nie poszła na marne. "Niemożliwe" to świeże, nieskażone smogiem powietrze wpuszczone do naszych mieszkań i domów. Dojrzały, wrażliwy, piękny, świeży, oryginalny - taki właśnie jest debiut Kwiatu Jabłoni. Nie pozostaje mi nic innego, jak podziękować warszawskiemu duetowi za prawdziwy powiem muzycznej wiosny.

Ostatni wpis na blogu: Recenzja: Tabu "Sambal"

















Wszystkich, którzy nie polubili jeszcze Galaktyki Muzyki na Facebooku, bardzo do tego zachęcam. Na moim profilu na wspomnianym portalu czeka na Was bowiem jeszcze więcej muzycznych inspiracji, informacji i ciekawostek. 


niedziela, 3 lutego 2019

Recenzja: Tabu "Sambal"

lutego 03, 2019 0


Niewiele jest zespołów na polskiej scenie reggae, które z czystym sumieniem poleciłbym komuś, kto nie przepada za dźwiękami ukrytymi pod zielono-żółto-czerwoną flagą. Wodzisławska grupa Tabu jest w tym zakresie jednym z wyjątków. Panowie kilka dni temu pochwalili się nam swoją piątą studyjną płytą, na której po raz kolejny odnajdziemy masę pozytywnej energii.

 "Sambal", bo tak brzmi nazwa albumu, to przyjemna mieszanka stylów, skupionych wokół mianownika jakim jest reggae. Na wydawnictwie usłyszeć możemy znamienitych muzycznych gości - Kamila Bednarka, Junior Stressa oraz Kubę Kawalca z happysad.

10 chwytliwych melodii zaproponowanych przez wodzisławski kolektyw to przedwczesny powiem wiosny, który udanie rozbudowuje dyskografię grupy. Tradycyjnie na albumie nie zabrakło instrumentów dętych. które swoim charakterem przypieczętowują wyjątkowość muzycznych dokonań Tabu. Tym razem zespół postanowił również wzbogacić warstwę wokalną o chórki, za które odpowiada Lena Romul. Dzięki temu zabiegowi, brzmienie poszczególnych kawałków zostało wzbogacone o nowy dla Tabu, wcześniej występujący m. in. w twórczości Mesajaha, kobiecy pierwiastek.

 W warstwie tekstowej Rafał Karwot przedstawił swoją filozofię na pozytywne przeżycie własnej egzystencji. Dostajemy zatem sporą dawkę motywacyjnych uwag, podanych w bardzo przystępny sposób. Wersy być może są proste, ale doskonale wpasowują się w pulsujący reggae'owy beat . Jeśli chodzi o najlepsze propozycje na krążku, warto wspomnieć utwory "Dopóki świat" oraz "Pogadajmy".
 

Na duży plus ocenić należy także piosenki, w których możemy usłyszeć zaproszonych gości. Zarówno Kamil Bednarek, jak i Junior Stress wnieśli do albumu sporo optymistycznych wibracji.
 

Prawdziwą perełką na płycie Sambal jest jednak utwór "Nie Mam Już Sił", wykonywany w towarzystwie Kuby Kawalca. Wokalista happysad sumiennie wymieszał roztaczaną przez siebie niezwykłą aurę z niepowtarzalnym muzycznym tłem zaproponowanym przez Tabu. Artysta pozwolił sobie nawet na fragment zbliżony do rapu, czym z pewnością zadziwił nie tylko mnie. To trzeba po prostu usłyszeć. Mały minus wpisuje na rachunek Tabu za kończącą nowe wydawnictwo kompozycję "Kasia", którą opisałbym jako bardzo późną muzyczną odpowiedź na "Agnieszkę" grupy Łzy. Niestety tekst nawiązuje tu poziomem do swojej protoplastki.
 

Podsumowując, Tabu nadal robi swoje. Płyta "Sambal" na pewno zaskarbi sobie przychylność wielbicieli następców Boba Marleya. Tak jak jednak wspomniałem na początku, wodzisławski zespół ma w sobie to coś, dzięki czemu również nie sięgający na co dzień po reggae słuchacz uśmiechnie się i zacznie kiwać głową. Oczywiście nowe wydawnictwo Rafała Karwota i spółki nie jest płytą pozbawioną słabszych momentów, są one jednak tłem dla pozytywnych muzycznych przeżyć, które są u Tabu już pewnikiem.

Ocena punktowa: 3,75/5

Ocena końcowa: 3,85 (+ 0,1 punktu za solidną dawkę motywacji i genialny duet Tabu z Kubą Kawalcem)

Za możliwość przesłuchania płyty dziękuję portalowi Zażyj Kultury. :)



Ostatni wpis na blogu: Złota siódemka - Styczeń 2019 - najlepsze piosenki














Wszystkich, którzy nie polubili jeszcze Galaktyki Muzyki na Facebooku, bardzo do tego zachęcam. Na moim profilu na wspomnianym portalu czeka na Was bowiem jeszcze więcej muzycznych inspiracji, informacji i ciekawostek. 


środa, 23 stycznia 2019

Recenzja: Mike Posner "A Real Good Kid"

stycznia 23, 2019 0


Umówmy się, kiedy ktoś śpiewa o tym, że wziął pigułkę na Ibizie i robi się z tego wielki hit, dalszy etap jego kariery może potoczyć się różnie. Mike Posner w przemyśle muzycznym jest jednak nie od dziś, a i sam hit I Took A Pill In Ibiza w rzeczywistości ma niewiele wspólnego z propagowaniem życia na różnego rodzaju "dopalaczach".



Najnowsze muzyczne dokonania Posnera to osobista emocjonalna wędrówka w głąb życia artysty, który, jak sam stwierdził w jednym z wywiadów, zawiera w swojej muzyce to, co dzieje się aktualnie w jego życiu.

Niestety czytając bezpośrednio, jak i między wierszami, z piosenek Amerykanina możemy dowiedzieć się m. in. o niedawnej śmierci jego ojca oraz o zakończeniu znajomości z ukochaną. Jednym słowem, niewesoło.

Nie znaczy to jednak, że Posner stworzył album utrzymany jedynie w minorowym nastroju.

Za co należy pochwalić 30-latka z Detroit?


Przede wszystkim za wysublimowaną żonglerkę stylami. A Reel Good Kid z każdym kolejnym kawałkiem uchyla nam kolejny fragment palety barw wybranej dla nas przez piosenkarza. Pop, rock, indie, hip-hop, folk, akustyka - takiej mieszanki gatunków musimy się spodziewać odpalając nowy krążek Amerykanina.

Sam autor zachęca do słuchania wydawnictwa od deski do deski i muszę przyznać, że jest w tym sporo sensu, gdyż dzięki temu otrzymujemy całościową opowieść pełną mniejszych i większych zwrotów akcji.

Największe plusy albumu:

- wprowadzający nieco optymistycznej energii utwór Move On. Świetnie zbudowano w tym wypadku refren, który m. in.  dzięki ustrzelonej w dziesiątkę partii bassu tworzy prowokującą do uśmiechu melodię

>


- Perfect -  zaskakująca piosenka budową przypominająca popisy kultowej grupy Dave Matthews Band. Podczas jej trwania doświadczymy zmian tempa, nastroju, interesującej saksofonowej solówki czy nawet melorecytacji przypominającej rap



-Stuck In The Middle - połączenie popu i folku. Posner wchodzi tu nieśmiało w buty zespołu Of Monsters And Men, słucha się jednak tego wyśmienicie



Muszę przyznać, że warto podążyć za radą autora A Reel Good Kid i pozwolić sobie na przebrnięcie przez album za jednym razem, bez rozpraszających nas bodźców. Wspomniana płyta ma wiele twarzy. Momentami mniej zajmujących, ale nadal stojących na pewnym, przyzwoitym poziomie. Dodatkowo głos Posnera daje nam złudzenie ukojenia. Jest w nim pewna łagodność, połączona jednak z niezwykłą emocjonalnością. Warto dać szansę temu wydawnictwu!

Ocena końcowa: 3,9/5



Ostatni wpis na blogu: Recenzja: Alice Merton "Mint"






Wszystkich, którzy nie polubili jeszcze Galaktyki Muzyki na Facebooku, bardzo do tego zachęcam. Na moim profilu na wspomnianym portalu czeka na Was bowiem jeszcze więcej muzycznych inspiracji, informacji i ciekawostek.