piątek, 19 maja 2017

Recenzja: Linkin Park "One More Light"

Chłopaki z Linkin Park są i chyba już na zawsze pozostaną dla mnie muzycznymi bogami, potrafiącymi wywołać uśmiech na mojej kanciastej twarzy. Ich muzyka przez lata przyciągała mnie niczym światło latarni morskiej, kierujące zagubione statki w stronę brzegu. Do dziś bardzo dobrze pamiętam okoliczności, w jakich po raz pierwszy przyszło mi się zetknąć z twórczością szóstki z Kalifornii. Rok prawdopodobnie 2003, podróż na nadmorską kolonię, nuda, próba zabicia czasu i magiczne urządzenie o nazwie discman. Nagle w jego wnętrzu lądują płyty, których dźwięki zaczynają przyciągać mnie jak wielki magnes. Wśród szarej masy bezbarwnych nut, pojawia się prawdziwy muzyczny motyl, z każdą piosenką wzbijający się coraz wyżej i wyżej. Po przesłuchaniu Hybrid Theory i Meteory krążki wracają jednak do ich właściciela, pozostawiając mnie w stanie okołomuzycznej euforii . Nic więc dziwnego, że kiedy za jakiś czas mam okazję ponownie zanurzyć się w piosenkach płynących z okrągłego odtwarzacza, bez namysłu wskazuje na Linkin Park. Od tamtej pory minęło już tak wiele lat, wciąż jednak Bennington i spółka znajdują się w czołówce moich preferencji muzycznych.

Niestety, a może stety (wszystko bowiem zależy od punktu widzenia), od płyty Minutes To Midnight Linkin Park systematycznie eksperymentuje z nieco lżejszymi, bardziej komercyjnymi dźwiękami. Apogeum popowych inspiracji grupy wydaje się być najnowszy krążek - One More Light, który miał swoją premierę 19 maja. Na najnowsze "dziecko" Linkinów składa się 10 utworów, które niektórzy pokochają, inni zaś z pewnością uznają za klasyczny przykład odcinania kuponów od dawnej sławy.

Nobody Can Save Me 1/5
Płytę otwiera kawałek Nobody Can Save Me, po którego przesłuchaniu nasuwa się jedno pytanie: bardziej popowo zacząć się nie dało? Pierwsze dźwięki jakimi raczy nas zespół to zniekształcony wokal, który brzmi jak żywcem wyjęty z piosenek Akona (pamięta ktoś jeszcze tego pana???). Jakby tego było mało, po chwili pojawia się głos Chestera w najbardziej miękkim wydaniu, jakie kiedykolwiek słyszałem. Dalsza część utworu niestety nie jest dużo lepsza i jeszcze to klaskanie przed refrenem, które jednoznacznie można skojarzyć z drugorzędnymi hitami muzyki dance. Niestety początek One More Light nie napawa optymizmem. Gdyby wspomniana kompozycja mogła przemówić, bez wątpienia w jej ustach pojawiłoby się zdanie: - Nobody can save me. 

Good Goodbye 3,5/5
Słuchając tej piosenki ma się nieodparte wrażenie, że w jej produkcji palce maczał Timbaland. To brzmienie perkusji (zwłaszcza w drugiej części refrenu) przypomina mi słynne Apologize, które święciło triumfy na listach przebojów, notabene 10 lat temu. Jeśli chodzi o klimat, kompozycja kojarzy mi się też trochę z  zamieszczonym na płycie Reanimation remiksem utworu ForgottenGood Goodbye ma niesłychanie chwytliwy refren, który zmusza nas do powtarzania go w naszej głowie, nawet gdy wyłączyliśmy już odtwarzacz. Niestety nie wiem po co Linkini zapraszali do współpracy Alvina i wiewiórki, ale ich występ w Good Goodbye był zbędny. Oczywiście nie mówię serio, ale tak to brzmi. Na szczęście to tylko mały fragment tej części One More Light, dlatego Good Goodbye całościowo oceniam całkiem dobrze.



Talking To Myself 4/5
W końcu! Pierwszy raz na najnowszej płycie przyszło nam usłyszeć gitarę elektryczną. Talking To Myself jest swoistym połączeniem energii zawartej w Bleed It Out ze stylistyką Until It's Gone oraz szczyptą lżejszego brzmienia. Ciekawe klawisze, przywołujące na myśl muzykę taneczną, pulsujący bas i zróżnicowanie wokalu o dziwo doskonale łączą się w spójną całość.Każdy powinien znaleźć w tej piosence coś dla siebie.

Battle Symphony 4,5/5
Jeden z moich faworytów na płycie. Bennington i spółka znów zrobili to, co przez lata wychodziło im wyśmienicie – stworzyli kolejną w ich kolekcji chwytliwą melodię. W połączeniu z przepięknymi obrazami zawartymi w Lyric Video utwór zyskuje jeszcze więcej kolorytu. Prosta piosenka (jak większość na nowej płycie), w którą doskonale wpasowuje się wokal Chestera. Niektórzy mogą narzekać na małą ilość gitarowych dźwięków na One More Light. Battle Symphony pokazuje jednak, że nawet bez 6 strun LP jest bardzo silnym zawodnikiem na muzycznym ringu.



Invisible 3/5
Od dawna wiadomo, że Mike Shinoda nie jest wybitnym wokalistą. Mimo tego coraz częściej sięga po mikrofon w celu śpiewania. Invisible pokazuje, że jeden z założycieli Linkin Park dobrze zna swoje wokalne możliwości. Wspomniany utwór to nieskomplikowana, lekka i przyjemna piosenka. Nie ma jednak w sobie tego magnetyzmu, który przyciągałby nas i nie pozwalałby oderwać się od niej. Refren w Invisible przypomina ten stworzony na potrzeby piosenki Fort Minor Welcome, którą osobiście bardzo lubię, bo świetnie pokazuje, jak doskonałym muzykiem i twórcą jest Shinoda. 

Heavy  4/5
O ile mogę zrozumieć ideę rozszerzenia tej piosenki o damski wokal, o tyle dziwi mnie wybór samej wokalistki. Na miejscu LP postawiłbym na kogoś znanego lub chociażby bardziej wyrazistego, np. Hayley Williams (swoją drogą jakże dziwi fakt, że nowy album Paramore ma w sobie więcej z rocka niż One More Light). Wybór chłopaków padł jednak na mało komu wcześniej znaną Kiiarę. Trzeba przyznać, że jej fragment brzmi strasznie delikatnie, można by rzec nijako. Zwrotka Chestera przypomina z kolei sposób śpiewania Justina Timberlake’a. W Heavy podoba mi się przede wszystkim warstwa muzyczna. Wersja instrumentalna skutecznie mogłaby zostać wykorzystana jako tło w niejednym ze znanym amerykańskich seriali. Moc widzę tutaj także w refrenie, który oprócz tego, że łatwo wpada w ucho, może być z powodzeniem śpiewany przez wiernych fanów na koncertach – co z resztą ma już miejsce.



Sorry For Now  1/5
Jeden z dwóch najsłabszych pomysłów na One More Light. Jeśli Linkin Park chciało dobić wszystkich, którzy krytykowali ich za nowy styl, Sorry For Now z pewnością okaże się siejącą zniszczenie bronią. W utworze obserwujemy zamianę klasycznych ról w zespole – Shinoda śpiewa, Bennington rapuje. Sam pomysł niczego sobie, odnoszę jednak wrażenie że wersy Chestera, które z pewnością miały być powiewem świeżości , stały się nieprzyjemnie wymuszone.  Jedno jest pewne, wszyscy niezadowoleni z popowej drogi zespołu fani mogą między wierszami nowej płyty wyczytać zakodowaną wiadomość : Sorry for now, nobody can save me, która w ich mniemaniu powinna najlepiej opisać obecne popisy LP.  

Halfway Right 3,5/5
Całkiem nieźle wymyślony utwór. Tworząc One More Light Linkin Park zastosowało nieco inny tryb pracy niż zwykle. Tym razem najpierw powstawał tekst, do którego dobudowywano muzykę. Właśnie w Halfway Right słychać to wyśmienicie. Słowa wyśpiewywane przez Chestera są na pierwszym planie, torując nam przejście do muzycznej głębi , jaką tworzą dość komercyjne nuty. Mimo tego, całość utworu oceniam na plus. Pomysł na Halfway Right sprawia, że  nie przeszkadza mi w nim nawet fragment, w którym chłopaki robią „Na na na na”, niczym typowy topowy boysband.   

One More Light 4,5/5
Tytułowa kompozycja z najnowszej płyty Linkin Park to zupełnie inna liga niż reszta albumu, liga emocji. Akustyczna muzyka, przejmujący wokal Chestera oraz jeszcze mocniejszy emocjonalnie tekst. Do mnie to trafia. Piękna ballada zawsze jest w stanie obronić się sama, dlatego na tym zakończę tę część recenzji.



Sharp Edges 4,5/5
To była miłość od pierwszego przesłuchania. Początek Sharp Edges jednoznacznie przywiódł mi na myśl podobieństwo do hitu Vance Joy – Riptide. Akustyczna gitara grająca niezwykle rytmicznie prowadzi nas za rękę przez cały utwór. Trzeba jednak przyznać, że jest to jedna z najprzyjemniejszych muzycznych wędrówek, jakie przebyłem w ostatnim czasie. Interesujący sposób śpiewania Chestera, który pierwszy raz brzmi tak zaskakująco. Jego śpiew w Sharp Edges skutecznie można określić za pomocą czterech wyrażeń: spokojnie, relaksująco, z nadzieją, a jednocześnie z niezwykłą klasą.  Według mnie najlepsza kompozycja na One More Light. Jeśli robić pop, to właśnie tak.   



Podsumowując: Mam wrażenie, że z odbiorem najnowszej płyty Linkin Park jest jak z sytuacją polityczną w Polsce – każdy uważa, że ma rację, ale prawda leży gdzieś pośrodku. Z jednej strony trzeba zaakceptować rozwój zespołu oraz fakt, że czas ucieka i nikt nie chce tkwić w miejscu, z drugiej zaś każdy fan LP chciałby móc jeszcze kiedyś usłyszeć utwory o mocy rażenia podobnej do Papercut, One Step Closer czy Lying From You. Na razie przyszło nam jednak posłuchać One More Light.
Jeśli zatem szukacie przyzwoicie zrobionego popowego brzmienia (poza dwoma bardzo słabymi wyjątkami), a ponadto jesteście w stanie zaakceptować fakt, że obecne Linkin Park to coś zgoła innego niż echo Hybrid Theory i Meteory,  najnowszy krążek stworzony przez Benningtona i spółkę powinien przypaść Wam do gustu.

Ocena końcowa: 3,35/5 



2 komentarze:

Rblfleur pisze...

Ja boję się sięgnąć po tą płytę, dlatego, że jak na nich może wydać się za lekka i gorsza od poprzedniej.

Galaktyka Muzyki pisze...

"One More Light" na pewno nie nawiązuje stylistycznie do "The Hunting Party", ale mimo popowego klimatu znajdziesz na niej kilka świetnych piosenek.

Pozdrawiam,
Olek/Dźwięki Wnęki