Chłopaki z Linkin Park są i chyba już na zawsze
pozostaną dla mnie muzycznymi bogami, potrafiącymi wywołać uśmiech na mojej
kanciastej twarzy. Ich muzyka przez lata przyciągała mnie niczym światło
latarni morskiej, kierujące zagubione statki w stronę brzegu. Do dziś bardzo
dobrze pamiętam okoliczności, w jakich po raz pierwszy przyszło mi się zetknąć
z twórczością szóstki z Kalifornii. Rok prawdopodobnie 2003, podróż na
nadmorską kolonię, nuda, próba zabicia czasu i magiczne urządzenie o nazwie
discman. Nagle w jego wnętrzu lądują płyty, których dźwięki zaczynają
przyciągać mnie jak wielki magnes. Wśród szarej masy bezbarwnych nut, pojawia
się prawdziwy muzyczny motyl, z każdą piosenką wzbijający się coraz wyżej i
wyżej. Po przesłuchaniu Hybrid Theory i Meteory krążki
wracają jednak do ich właściciela, pozostawiając mnie w stanie okołomuzycznej
euforii . Nic więc dziwnego, że kiedy za jakiś czas mam okazję ponownie
zanurzyć się w piosenkach płynących z okrągłego odtwarzacza, bez namysłu
wskazuje na Linkin Park. Od tamtej pory minęło już tak wiele lat, wciąż jednak
Bennington i spółka znajdują się w czołówce moich preferencji muzycznych.
Niestety, a może stety (wszystko bowiem zależy od punktu
widzenia), od płyty Minutes To Midnight Linkin Park systematycznie
eksperymentuje z nieco lżejszymi, bardziej komercyjnymi dźwiękami. Apogeum
popowych inspiracji grupy wydaje się być najnowszy krążek - One More Light,
który miał swoją premierę 19 maja. Na najnowsze "dziecko" Linkinów
składa się 10 utworów, które niektórzy pokochają, inni zaś z pewnością uznają za klasyczny przykład odcinania kuponów od dawnej sławy.
Nobody Can Save Me 1/5
Płytę otwiera kawałek Nobody Can Save Me, po którego przesłuchaniu nasuwa się jedno pytanie: bardziej
popowo zacząć się nie dało? Pierwsze dźwięki jakimi raczy nas zespół to
zniekształcony wokal, który brzmi jak żywcem wyjęty z piosenek Akona (pamięta
ktoś jeszcze tego pana???). Jakby tego było mało, po chwili pojawia się głos Chestera
w najbardziej miękkim wydaniu, jakie kiedykolwiek słyszałem. Dalsza część
utworu niestety nie jest dużo lepsza i jeszcze to klaskanie przed refrenem,
które jednoznacznie można skojarzyć z drugorzędnymi hitami muzyki dance.
Niestety początek One More Light nie
napawa optymizmem. Gdyby wspomniana kompozycja mogła przemówić, bez wątpienia w
jej ustach pojawiłoby się zdanie: - Nobody can save me.
Good Goodbye 3,5/5
Słuchając tej piosenki ma się nieodparte wrażenie, że
w jej produkcji palce maczał Timbaland. To brzmienie perkusji (zwłaszcza w
drugiej części refrenu) przypomina mi słynne Apologize, które święciło triumfy
na listach przebojów, notabene 10 lat temu. Jeśli chodzi o klimat, kompozycja
kojarzy mi się też trochę z zamieszczonym na płycie Reanimation remiksem utworu Forgotten. Good Goodbye ma niesłychanie chwytliwy refren, który
zmusza nas do powtarzania go w naszej głowie, nawet gdy wyłączyliśmy już
odtwarzacz. Niestety nie wiem po co Linkini zapraszali do współpracy Alvina i
wiewiórki, ale ich występ w Good Goodbye był zbędny. Oczywiście nie mówię
serio, ale tak to brzmi. Na szczęście to tylko mały fragment tej części One
More Light, dlatego Good Goodbye całościowo oceniam całkiem dobrze.
Talking To Myself 4/5
W końcu! Pierwszy raz na
najnowszej płycie przyszło nam usłyszeć gitarę elektryczną. Talking To
Myself jest swoistym połączeniem energii zawartej w Bleed It Out ze stylistyką
Until It's Gone oraz szczyptą lżejszego brzmienia. Ciekawe klawisze, przywołujące na myśl muzykę taneczną, pulsujący bas i zróżnicowanie wokalu o
dziwo doskonale łączą się w spójną całość.Każdy powinien znaleźć w tej piosence coś dla siebie.
Battle Symphony 4,5/5
Jeden z moich faworytów na płycie. Bennington i spółka
znów zrobili to, co przez lata wychodziło im wyśmienicie – stworzyli kolejną w
ich kolekcji chwytliwą melodię. W połączeniu z przepięknymi obrazami zawartymi
w Lyric Video utwór zyskuje jeszcze więcej kolorytu. Prosta piosenka (jak
większość na nowej płycie), w którą doskonale wpasowuje się wokal Chestera.
Niektórzy mogą narzekać na małą ilość gitarowych dźwięków na One More Light.
Battle Symphony pokazuje jednak, że nawet bez 6 strun LP jest bardzo silnym
zawodnikiem na muzycznym ringu.
Invisible 3/5
Od dawna wiadomo, że Mike Shinoda nie jest wybitnym
wokalistą. Mimo tego coraz częściej sięga po mikrofon w celu śpiewania.
Invisible pokazuje, że jeden z założycieli Linkin Park dobrze zna swoje wokalne
możliwości. Wspomniany utwór to nieskomplikowana, lekka i przyjemna piosenka.
Nie ma jednak w sobie tego magnetyzmu, który przyciągałby nas i nie pozwalałby
oderwać się od niej. Refren w Invisible przypomina ten stworzony na potrzeby
piosenki Fort Minor Welcome, którą osobiście bardzo lubię,
bo świetnie pokazuje, jak doskonałym muzykiem i twórcą jest Shinoda.
Heavy 4/5
O ile mogę zrozumieć ideę rozszerzenia tej piosenki o
damski wokal, o tyle dziwi mnie wybór samej wokalistki. Na miejscu LP
postawiłbym na kogoś znanego lub chociażby bardziej wyrazistego, np. Hayley
Williams (swoją drogą jakże dziwi fakt, że nowy album Paramore ma w sobie więcej
z rocka niż One
More Light). Wybór chłopaków padł jednak na mało komu wcześniej znaną
Kiiarę. Trzeba przyznać, że jej fragment brzmi strasznie delikatnie, można by
rzec nijako. Zwrotka Chestera przypomina z kolei sposób śpiewania Justina
Timberlake’a. W Heavy podoba mi się przede wszystkim warstwa muzyczna. Wersja
instrumentalna skutecznie mogłaby zostać wykorzystana jako tło w niejednym ze
znanym amerykańskich seriali. Moc widzę tutaj także w refrenie, który oprócz
tego, że łatwo wpada w ucho, może być z powodzeniem śpiewany przez wiernych
fanów na koncertach – co z resztą ma już miejsce.
Sorry For Now 1/5
Jeden z dwóch najsłabszych pomysłów na One More Light. Jeśli Linkin Park
chciało dobić wszystkich, którzy krytykowali ich za nowy styl, Sorry For Now z pewnością okaże się siejącą
zniszczenie bronią. W utworze obserwujemy zamianę klasycznych ról w zespole –
Shinoda śpiewa, Bennington rapuje. Sam pomysł niczego sobie, odnoszę jednak
wrażenie że wersy Chestera, które z pewnością miały być powiewem
świeżości , stały się nieprzyjemnie wymuszone.
Jedno jest pewne, wszyscy niezadowoleni z popowej drogi zespołu fani mogą między wierszami nowej płyty
wyczytać zakodowaną wiadomość : Sorry for now, nobody can save me, która w ich mniemaniu powinna najlepiej opisać obecne popisy LP.
Halfway
Right 3,5/5
Całkiem nieźle wymyślony utwór. Tworząc One More Light
Linkin Park zastosowało nieco inny tryb pracy niż zwykle. Tym razem najpierw powstawał
tekst, do którego dobudowywano muzykę. Właśnie w Halfway Right słychać to
wyśmienicie. Słowa wyśpiewywane przez Chestera są na pierwszym planie, torując
nam przejście do muzycznej głębi , jaką tworzą dość komercyjne nuty. Mimo tego,
całość utworu oceniam na plus. Pomysł na Halfway Right sprawia, że nie przeszkadza mi w nim nawet fragment, w
którym chłopaki robią „Na na na na”, niczym typowy topowy boysband.
One
More Light 4,5/5
Tytułowa kompozycja z najnowszej płyty Linkin Park to
zupełnie inna liga niż reszta albumu, liga emocji. Akustyczna muzyka,
przejmujący wokal Chestera oraz jeszcze mocniejszy emocjonalnie tekst. Do mnie to trafia. Piękna
ballada zawsze jest w stanie obronić się sama, dlatego na tym zakończę tę część
recenzji.
Sharp
Edges 4,5/5
To była miłość od pierwszego przesłuchania. Początek Sharp Edges jednoznacznie przywiódł mi
na myśl podobieństwo do hitu Vance Joy – Riptide. Akustyczna gitara grająca
niezwykle rytmicznie prowadzi nas za rękę przez cały utwór. Trzeba jednak
przyznać, że jest to jedna z najprzyjemniejszych muzycznych wędrówek, jakie
przebyłem w ostatnim czasie. Interesujący sposób śpiewania Chestera, który pierwszy raz brzmi tak
zaskakująco. Jego śpiew w Sharp Edges skutecznie można określić za pomocą czterech wyrażeń: spokojnie, relaksująco, z nadzieją, a jednocześnie z
niezwykłą klasą. Według mnie najlepsza
kompozycja na One More Light. Jeśli robić pop, to właśnie tak.
Podsumowując: Mam wrażenie, że z odbiorem najnowszej
płyty Linkin Park jest jak z sytuacją polityczną w Polsce – każdy uważa, że ma
rację, ale prawda leży gdzieś pośrodku. Z jednej strony trzeba zaakceptować
rozwój zespołu oraz fakt, że czas ucieka i nikt nie chce tkwić w miejscu, z
drugiej zaś każdy fan LP chciałby móc jeszcze kiedyś usłyszeć utwory o mocy
rażenia podobnej do Papercut, One Step Closer czy Lying From You. Na razie
przyszło nam jednak posłuchać One More Light.
Jeśli zatem szukacie przyzwoicie zrobionego popowego
brzmienia (poza dwoma bardzo słabymi wyjątkami), a ponadto jesteście w stanie
zaakceptować fakt, że obecne Linkin Park to coś zgoła innego niż echo Hybrid
Theory i Meteory, najnowszy krążek stworzony przez Benningtona i spółkę powinien przypaść
Wam do gustu.
Ocena końcowa: 3,35/5
2 komentarze:
Ja boję się sięgnąć po tą płytę, dlatego, że jak na nich może wydać się za lekka i gorsza od poprzedniej.
"One More Light" na pewno nie nawiązuje stylistycznie do "The Hunting Party", ale mimo popowego klimatu znajdziesz na niej kilka świetnych piosenek.
Pozdrawiam,
Olek/Dźwięki Wnęki
Prześlij komentarz