Dzisiejsza recenzja poświęcona zostanie najnowszemu wydawnictwu artysty, który we krwi ma szeroko pojętą kulturę korzeni. Rodzina Xaviera Rudda łączona jest bowiem z pierwotnym ludem Australii – Aborygenami. Nie może dziwić zatem fakt, że w nagraniach z albumu Storm Boy czuć bardzo silne przywiązanie artysty z kraju kangurów do jego miejsca na ziemi. Choć gdybym w ciemno miał obstawiać, skąd pochodzi piosenkarz, przez barwę jego głosu zesłałbym go moją decyzją w okolice Jamajki. Na szczęście Internet daje nam możliwość weryfikacji naszych przypuszczeń. :)
Storm Boy to
dziewiąty studyjny krążek w karierze Rudda. Do tej pory jego największym
komercyjnym sukcesem jest dotarcie do 2. miejsca listy sprzedaży płyt w
Australii – rok 2012, płyta Spirit Bird.
Myślę jednak, że wykonując taki, mocno niszowy typ muzyki, wokalista
nie zakładał międzykontynentalnych wiktorii. Rudd zatem zdaje się robić swoje i nie zważać na
echa własnych kompozycji.
Czego możemy oczekiwać od płyty Storm Boy?
Przede wszystkim mocno folkowego sznytu. Nie znaczy to
jednak, że Australijczyk ogranicza się do śpiewu przy akompaniamencie własnej
gitary. Choć wielbiciele klasyki (Woody Guthrie, Pete Seeger, Bruce Springsteen)
powinni znaleźć tu sporo interesujących dla siebie melodii. Oprócz dźwięków sześciostrunowego instrumentu na albumie pojawia się również sporo przykuwających uwagę smaczków, które mają za zadanie muzycznie doprawić danie jakim jest krążek Storm Boy. Znajdziemy tu zatem oprócz muzyki korzeni, szczyptę country, rocka czy popu.
Dla mnie godna uwagi okazała się być zwłaszcza pierwsza część albumu. Przynosi nam ona bowiem multum pozytywnych wibracji. Poruszane struny zdają się opowiadać fascynujące historię, których mamy przyjemność być świadkami. Do tego doliczyć należy pojawiające się w pierwszych propozycjach akcenty, wykraczające poza klasyczne ujęcie folku. Reggae’owe Keep It Simple czy niemal taneczne Honeymoon Bay oraz posiadające sporo z ballady Fly Me High to moi faworyci, jeśli chodzi o płytę Storm Boy.
W drugiej części wydawnictwa Rudd wyraźnie zwalnia. Niestety
wraz ze spowolnieniem tempa, obniżona została także moja ciekawość odnośnie
premierowego materiału. Wiem jednak, że wśród Was znajdą się miłośnicy takiego
typu emocji.
Podsumowanie: Storm Boy to krążek przepełniony harmonijnymi nutami. Warto po niego sięgnąć głównie ze względu na oryginalny wokal Xaviera Rudda i zaskakujące akcenty uzupełniające folkowe brzmienie. Na słowa pochwały zasługuje także bogate instrumentarium, w skład którego weszły m. in. skrzypce, harmonijka ustna czy banjo. Premierowy materiał Australijczyka może i nie wyrwał mnie z butów, ale pozwolił obcować z naturalnym spokojem, podobnym do tego, który możemy odczuć udając się do lasu lub parku. A to już nie lada wyczyn.
Ocena końcowa: 2,9/5
Ocena końcowa: 2,9/5
Po więcej muzyki w różnej formie zapraszam na mój profil na Facebooku. Jeśli spodobał Wam się ten wpis, zachęcam do zostawienia lajka lub komentarza. Nic tak nie motywuje do dalszego pisania, jak pozytywny odbiór. ;)
Poprzedni wpis na blogu: Recenzja - Jonathan Davis "Black Labirynth"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz