sobota, 13 października 2018

Recenzja: Bovska "Kęsy"


Do niedawna twórczość Bovskiej, czyli Magdy Grabowskiej-Wacławek była dla mnie niemal obca. W zasadzie jedyną piosenką, jaką kojarzyłem z jej repertuaru był słynny Kaktus. Na szczęście dla mnie kilka tygodni temu do moich głośników dotarł zapowiadający płytę Kęsy utwór Kimchi. Po wysłuchaniu singlowej przynęty dobrze wiedziałem, że cały najnowszy materiał sygnowany pseudonimem Bovska musi znaleźć się pod moją lupą.



Tak też się stało i zdecydowanie nie żałuję. Pracowita niczym mała mróweczka piosenkarka z Warszawy (trzy albumy w trzy lata) poprzez Kęsy sprawiła mi sporo muzycznej przyjemności. Szacunek Bovskiej należy się przede wszystkim za niebanalne podejście do jakże banalnych tematów. Jej polskie teksty traktujące przede wszystkim o różnych obliczach dojrzałego uczucia nie trącą tandetą. Rzekłbym nawet, że opakowane w lekko elektroniczne brzmienia wersy są pięknym prezentem-niespodzianką, na którą tak naprawdę, w głębi serca każdy z nas czeka.



Każda kompozycja na Kęsach zaskakuje na swój własny, niepowtarzalny sposób. I tak na przykład Piętro dziewiąte zamysłem przypomina nieco podróż Taco Hemingwaya warszawskim metrem, tyle tylko, że Bovska zaprasza nas do rozpalonej namiętnością windy. Gdy na mnie patrzysz tonuje nieco flirciarskie napięcie, opowiadając o uduchowionej stronie damsko-męskiej relacji.

Oprócz dominujących wątków miłosnych (podanych nam całkowicie inaczej niż w polskich komediach romantycznych - dzięki Bogu), na wydawnictwie znalazło się również miejsce na wplecenie kilku słów krytyki wobec obecnych światowych trendów lifestylowych i pokolenia mediów społecznościowych, gotowego zrobić niemal wszystko dla kilku like'ów (Komfort, Bez cukru).



W warstwie muzycznej Kęsy smakują nieprzeciętnie. Choć wszystkie utwory oparte są na elektronicznych zagraniach, wielokrotnie zostajemy zaskoczeni ciekawymi złamaniami melodii. Niekiedy są to dźwięki przypominające mechaniczne brzmienie flipperów, innym razem rozpływające się, przestrzenne syntezatorowe wstawki. Niebagatelną rolę odgrywają tu również rytmy pochodzące od bassu i perkusji.

Jeśli chodzi o moich faworytów na niniejszym krążku na pewno wymienić muszę utwór Luksus, który dzięki swojemu wbijającemu się w pamięć refrenowi nie pozostawi Was z uczuciem obojętności. Dodatkowo wokal Bovskiej przypomina tu trochę folklorystyczny zaśpiew, co jest dość niezwykłą cegiełką składającą się na linię melodyczną. Całości dopełnia jeszcze doskonale dobrana, nietuzinkowa muzyka. Z jednej strony jakby afrykańskie bębny, z drugiej dźwięk dzwonków, a oprócz tego oryginalnie zniekształcone syntezatory.



Piękne brzmienie odnajdziemy również we fragmencie płyty nazwanym Piąty wymiar. Podczas trwania kompozycji mamy okazję przeżyć prawdziwą emocjonalną wędrówkę. Od lirycznych, niemal onirycznych fragmentów ozdobionych wokalizami po eksplozywny, zdecydowanie żwawszy, elektroniczny finał.

Ciepłe słowa muszę skierować także w kierunku singla, który przywiódł mnie do Bovskiej. Kimchi nie bez powodu znalazł się w mojej Złotej Siódemce września.

Sporym zaskoczeniem jest także kawałek Jim. Piosenka częstuje nas morskim klimatem, oczywiście odpowiednio ułożonym w szufladce brzmienia Kęsów. Nie spodziewajcie się zatem szant, choć możecie przygotować się na zniekształcenia głosu wokalistki (fraza "w objęciach fal") nieco przypominające popiskujące mewy.

Bovska zamyka płytę zawierającą akustyczne elementy propozycją Na niby. W przyjemnie rozpisanej piosence na uwagę zasługuje, oprócz tekstu, gitarowy rys uwidoczniający się zwłaszcza w okolicach refrenu. Świetne zamknięcie wydawnictwa.

Podsumowanie: Trzeci studyjny album Magdy Grabowskiej-Wacławek jest jak jedzenie na mieście w konkretnej, sprawdzonej miejscówce. Nie wszystko musi Wam tam zasmakować, ale macie pewność, że nie spotka Was niestrawność. Ponadto w menu odnajdziecie kilka pewniaków, które wykraczają poza ramy bezpieczeństwa, ale są w stanie pobudzić Wasze zmysły. Kęsy to zdecydowanie album z pomysłem. Tegoroczna jesień w polskiej muzyce należy zatem do pań, najpierw Marcelina, a teraz Bovska bardzo dobrze zadbały o to, aby tak było.

Ocena końcowa: 3,7/5   




Ostatni wpis na blogu:

 Słuchałem nowej płyty Behemotha. Czy opętał mnie szatan?









Koniecznie odwiedźcie mnie na Facebooku. Serdecznie zapraszam! ;)












Brak komentarzy: