środa, 10 października 2018

Słuchałem nowej płyty Behemotha. Czy opętał mnie szatan?


Szokowanie, wywoływanie skandali i balansowanie na krawędzi dobrego smaku to dla Adama "Nergala" Darskiego chleb powszedni. Od lat wokalista Behemotha nie szczędzi słów i czynów, które z jednej strony są sposobem "dbania o wizerunek", z drugiej zaś otoczką uzupełniającą muzyczne jądro jednego z najbardziej rozpoznawalnym polskim zespołów na świecie.

Kontrowersji nie brakowało również przed premierą wydanej niedawno, jedenastej w dyskografii Behemotha płyty pt. I loved you at your darkest. Już sama jej nazwa wywołała prawdziwą burzę. Umieszczenie na okładce albumu najczarniejszego charakteru polskiej sceny muzycznej słów Jezusa przez wielu (w tym przez Nergala) zostało odebrane jako zerwanie od dawna przeciąganej struny.

Apogeum kontrowersyjności nastąpiło jednak jeszcze później, przy okazji promocji piosenki God=Dog. Otóż, dla tych , którzy nie słyszeli, szybkie info. Lider black metalowej grupy z Gdańska na zamieszczonym w sieci nagraniu karmił psa ciasteczkami w kształcie krzyża.Co już totalnie rozsierdziło katolików, a może jedynie katoli.



Odskakując od tak skrajnych zagrań ze strony Behemotha, warto dodać, że nowe wydawnictwo zapowiadała także wystawa obrazów Sylwii Makris oraz rzeźb Tomasza Górnickiego, które w swej formie wydawały kłócić się ze sztuką sakralną i klasycznym malarstwem.

Odkładając jednak na moment na bok cały ten promocyjny PR, postanowiłem posłuchać premierowego materiału Behemotha, bez zagłębiania się w teksty (bo ich treści chyba nie trudno się domyślić). Czysta muzyczna forma, słuchawki i ja.



Jak wrażenia, zapytacie?
Ciężko. Nie jestem fanem skrajnego metalu i niestety dosyć szybko przekonałem się, że z I loved you at your darkest może być mi ciężko. Traktuję muzykę jako źródło przyjemności, czasem pomocy. Kiedy przez 12 utworów słyszysz niemal jedynie krzyk, pragniesz samemu wołać o pomoc. Oczywiście w tym momencie mocno hiperbolizuje, niemniej jednak brakuje mi w tym koncepcie równowagi. A przecież Nergal potrafi używać swojego głosu w tradycyjny sposób, co pokazał przy projekcie Me and That Man. No cóż, nie wątpię, że są na naszym globie osoby czekające na tak wymyślony album. Ja jednak do nich nie należę.

Co do samej warstwy muzycznej, możemy w tym aspekcie odnaleźć pewne plusy. Nie obyło się co prawda bez perkusyjnej młócki, ciężkich, wręcz mosiężnych gitar i innych elementów mrocznej aury, lecz w kilku miejscach ich aranżacja może wywołać nasze zdumione przyklaśnięcie. Ciężko jednak przebić się przez mroczny mur zbudowany, jak twierdzą niektórzy, nutami szatana.

I w tym miejscu przejdę do sedna mojego wpisu, bo nie jest nim tym razem opis muzyki. Poczynając już od jego idiotycznego tytułu niniejszego posta, starałem się zwrócić Waszą uwagę na fakt bezmyślnego podążania za pewnymi głosami. Po pierwsze, to że ktoś słucha Behemotha, nawet na co dzień (ja nie!) nie znaczy, że ma konszachty z nieczystymi siłami. Po drugie, jeśli to co robi Nergal i jego koledzy uznać za sztukę (jak zresztą chcą sami zainteresowani), jej granice powinniśmy pozostawić sumieniu artysty. Coś może nas mierzić. Możemy się z tym nie zgadzać, lecz nie możemy uzurpować sobie prawa do niezaprzeczalnej racji, jeśli coś nie jest pewne w 100%.

Ktoś zapyta, dlaczego Darski nie zaatakuje Allaha czy Jahwe? Jasne, może po części z obawy o własną głowę, ale może także dlatego, że jest Polakiem i sięga po to, co dla przeciętnego Polaka bliższe.

Ostatnio przez Wrocław przechodził Marsz Równości. Tuż za nim poruszał się pochód tzw. Krucjaty Różańcowej, informującej, mówiąc w skrócie, że homoseksualiści częściej niż osoby heteroseksualne zostają pedofilami. Wśród zebranych w drugim zgromadzeniu można było dostrzec mężczyzn w sutannach. Na pierwszy plan wysuwał się również transparent z napisem "Dzisiaj homoseksualizm, jutro pedofilia.". Podążając za tak skrajnym tokiem rozumowania, mając z tyłu głowy ostanie informacje o ofiarach molestowania przez duchownych, równie drastycznie mógłbym zapytać, czy wspomniane zdanie było hasłem czy postulatem.

Jedno jest pewne. Brakuje nam dystansu, złotego środka, szarości (miejsca pomiędzy czarnym a białym).Nie chce bronić Nergala, bo nie od tego jestem. Warto jednak nie brać wszystkiego dosłownie. Nie traktować każdego zachowania otaczających nas ludzi jako ataku na nas, naszą tożsamość, pamięć przodków itd. itd.

Bez tego swoistego luzu, możemy bardzo łatwo stać się lustrzanym odbiciem naszego adwersarza. Jeśli zatem rzucasz kamieniem lub czosnkiem w lidera Behemotha, zastanów się, czy sam/sama nie jesteś taki sam/taka sama jak on, a jedynym co Cię od niego różni jest strona huśtawki po której siedzisz.

Amen.

Zachęcam do dyskusji w komentarzach.


Poprzedni wpis na blogu: 

Recenzja: Marcelina "Koniec wakacji"












Koniecznie odwiedźcie mnie na Facebooku. Serdecznie zapraszam! ;)







Brak komentarzy: