Stick To Your Guns
Do wrocławskiego klubu mieszczącego się przy ulicy Krakowskiej dotarłem akurat przed początkiem setu Stick To Your Guns. Przed Amerykanami na scenie miał zagrać jeszcze jeden zespół i prawdopodobnie to zrobił, lecz dla mnie głównym daniem wczorajszego wydarzenia był i tak Anti-Flag, więc jedyne czego chciałem, to nie spóźnić się na występ czwórki z Pittsburgha. Wracając jednak do Stick To Your Guns i ich koncertu, trzeba przyznać, że przypominał on potężne tornado. Dużo energii, bezkompromisowego gitary i multum screamu - tak opisałbym ich popisy. Ściana dźwięku serwowana przez grupę, z powodu nie najlepszej akustyki sali i specyfiki muzyki granej przez gości z Kalifornii niemal rozsadzała głowę. Czekałem tylko, aż czaszki przybyłych zaczną eksplodować, jak w jednym z filmików stworzonych przez kabaret Limo. Krzyk wokalisty, połączony ze sprzężeniami wywoływanymi przez gitary bandu drażniły, działając w moich oczach na niekorzyść kapeli. Oczywiście w klubie pojawiła się grupka fanów Stick To Your Guns, która mocno pragnęła zaznaczyć swoją obecność (intensywne pogo, dynamiczne podrygiwania itd.). Dla nich muzyczne show hardcorowców zdecydowanie spełniało oczekiwania.
Jeśli chodzi o plusy supportu głównej atrakcji wieczoru, pozytywnie zaskoczyło mnie parę elementów. Raz była to np. ciekawa zagrywka gitarzysty rozpoczynająca jedną z piosenek, innym razem porzucając scream Amerykanie postawili na pierwszym miejscu melodię, co dało skutek w postaci niezłego utworu. Zbyt drastyczne dźwiękowe środki dobierane przez kapelę spowodowały, że z pewnością nie zostanę fanem Stick To Your Guns, ale jeśli ktoś lubi takie granie, ma do tego pełne prawo.
Anti-Flag
Na koncertach Anti-Flag byłem już 3 razy, liczyłem zatem, że 4 raz będzie co najmniej tak dobry, jak poprzednie muzyczne spektakle. Niestety okazało się, że był to najkrótszy koncert ze wszystkich czterech. 50-parę minut, jak na główne danie - w moim mniemaniu to dość mało. Być może stało się tak, bo grupa następnego dnia miała kolejny występ, a być może Pralnia nie może aż tak hałasować po 22:00. Czas trwania setu to w zasadzie jedyne ale, jeśli chodzi o rozczarowania.
Justin Sane i spółka podczas wrocławskiego koncertu pokazali, że pomimo wielu lat na scenie nadal trzymają fason. Amerykanie zaserwowali publiczności mieszankę największych przebojów (z This Is The End, Turncoat i Die For The Government na czele) oraz materiału z ostatniej płyty American Fall.
Przeczytaj: Recenzja: Anti-Flag "American Fall"
Chris #2 tradycyjnie napędzał swoją energią publiczność, zachęcając ją do wspólnych podskoków czy chóralnego odkrzykiwania poszczególnych słów.
W porównaniu ze Stick To Your Guns, Anti-Flag brzmiało jak skarbnica melodii. Na szczególną uwagę zasłużyły świetne gitarowe solówki, pieczołowicie wykonane przez Justina. Dzięki atmosferze stworzonej przez zespół, nie odczuwało się aż tak dosadnie duchoty i gorąca, które panowały tego dnia w pralni.
Apogeum występu grupy z Pittsburgha było wykonanie Brandenburg Gate, podczas którego przybyli na ulicę Krakowską widzowie tańczyli w przyjacielskim objęciu. Kończący setlistę utwór stał się okazją do zejścia Pata i Chrisa #2 do publiczności. Ostatnie takty wspomnianej piosenki zabrzmiały zatem wprost z tłumu, w którym udało mi się zająć pierwszorzędne miejsce. Poniżej krótki filmik.
Na szczególny szacunek swoim zachowaniem po występie zasłużył Justin. Muzyk chętnie dziękował osobom pod sceną, wymieniał z nimi uściski i pozował do zdjęć. Oczywiście nie omieszkałem skorzystać z okazji i zrobiłem sobie zdjęcie z amerykańskim gitarzystą, oczywiście tradycyjnie zdjęcie nie wyszło. ;p Dostałem także kostkę, więc tak czy siak, absolutnie nie mogę narzekać. Wielki szacunek dla Justina za poświęcony fanom czas i klasę.
Specjalnie podziękowania i pozdrowienia przesyłam Krzysztofowi, który wybrał się ze mną na wczorajszy koncert.
Ostatni wpis na blogu: 5 najbardziej interesujących płyt pierwszej połowy 2018 roku
DŹWIĘKI WNĘKI - STRONA GŁÓWNA
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz