środa, 22 września 2021

Recenzja piosenka po piosence: The Terrys - The TerrySonic Mixtape (EP)



Był zimny luty kiedy do moich głośników trafiła piosenka "Our Paradise" zespołu (o dość mało mówiącej nazwie) The Terrys. I choć od tego czasu minęło już dobrych kilka miesięcy, wspomnienie przytoczonego singla nadal wywołuje we mnie wyrzut serotoniny. 

Nie ukrywam, że bardzo liczyłem na to, że jeszcze w tym roku dane mi będzie zapoznanie się z szerszym wachlarzem dźwięków produkcji oryginalnych Australijczyków. I choć nadal nie doczekałem się longplaya, kilka tygodni temu The Terrys uraczyli swoich entuzjastów pierwszą EP-ką, którą biorę dziś pod lupę Galaktyki Muzyki.



"Ned Sanchez"


Ep-kę otwiera zwięzłe intro w postaci wiadomości głosowej. Traktuję to jako przerywnik i zgodnie ze swoim zwyczajem nie wystawiam w takim wypadku oceny.


"Melbourne Bitterz" 3,5/5


Po krótkim soczystym głosowym wprowadzeniu przechodzimy do sedna materiału The Terrys. Utwór Melbourne Bitterz doskonale oddaje charakter tego, czego możemy spodziewać się po grupie australijskich przyjaciół. Rytmiczne granie oparte na pięknej współpracy frywolnych gitar i prostej, ale napędzającej tempo perkusji. Na uwagę zasługuje tu również ciekawe spowolnienie pod koniec kawałka. Rozciągnięte dźwiękowe slow motion jest interesującą przeciwwagą dla rozpędzonych pierwszych chwil z muzyką Australijczyków.


"Our Paradise" 5/5



Piosenka, o której już wspominałem wydaje się być remedium na jesienne pogorszenie nastroju. Każdy dźwięk jest w tym wypadku synonimem słońca, radości i zabawy. "Our Paradise" jest moim murowanym kandydatem do grona Top 10 utworów 2021 roku.


"Blue" 3/5


Przy trzeciej kompozycji moją szczególną  uwagę przykuły barwa głosu i sposób śpiewania wokalisty grupy - Jacoba Fincha. Przez wycofanie gitar z pierwszego planu, to właśnie postać charakterystycznego frontmana zespołu gra pierwsze skrzypce. Śpiewanie (na pierwszy rzut ucha) trochę od niechcenia buduje całą atmosferę kompozycji "Blue". Słychać, że Jacob nie ma zamiaru się napinać. Ze spokojem i luzem skutecznie używa prostych środków, które niejednokrotnie okazują się bardzo wciągające. W warstwie muzycznej "Blue" kojarzy mi się z nieskomplikowanym graniem części polskich rockowych zespołów, przez co muszę odjąć nieco punktów. 


"Cost The Peace" 4/5



Grupa z kraju kangurów ewidentnie ma nosa do chwytliwych riffów. Choć "Cost The Peace" może nie skraść całego serca swoją muzyczną strukturą, dźwięki gitary żegnające refreny powodują, że z uśmiechem na ustach płyniemy z falą pogodnego brzmienia. Czuć tu udzielający się słuchaczowi luz, dzięki któremu można wybaczyć tej kompozycji kilka małych potknięć. 


"Never Going Home" 4,5/5



Na zakończenie otrzymujemy utwór, którego najjaśniejszą stroną jest refrenicznie powtarzający się fragment grupowego nucenia prozaicznego "lalalala". Zaskakujące, w jak łatwy sposób można stworzyć akcent, dzięki któremu zapamiętamy dany numer na dłużej. "Never Going Home" to przyjemne indie rockowe zamknięcie premierowego materiału surferów z antypodów. 



Podsumowanie: Jeśli lubicie, kiedy w każdym dźwięku czuć, że zespół żyje bawieniem się muzyką, definitywnie powinniście sięgnąć po pierwszy mini album grupy The Terrys. Co prawda nie jest on muzyczną rewolucją, ale jego pozytywny charakter wpływa na słuchacza w najlepszy z możliwych sposobów - poprawą nastroju. Jeżeli odrzuciliście czekoladę, polecam świetny zamiennik w postaci promiennego grania Australijczyków.


Ocena końcowa: 4/5




Po aktualności ze świata muzyki zapraszam do centrum działania Galaktyki, czyli na mój profil na Facebooku. :)

Brak komentarzy: