wtorek, 29 stycznia 2019

Czy warto obejrzeć film "Narodziny gwiazdy"?



Narodziny gwiazdy to jeden z najgłośniejszych filmów muzycznych zeszłego roku, który nadal jeszcze możemy obejrzeć w rodzimych kinach. Z pewnością część z Was miała już okazję uczestniczyć w jednym z seansów obrazu reżyserowanego przez Bradleya Coopera. Ja widziałem wspomniane "dzieło" w zeszły weekend i jestem zawiedziony.

Kilka nominacji do Oscara (w tym dla najlepszych aktorów pierwszoplanowych), parę przyznanych już na tę chwilę nagród czy niewiarygodnie wysoka ocena na Filmwebie (7,8/10) - wszystko to sprawiło, że miałem prawo oczekiwać wybitnego dzieła. A za takie Narodzin gwiazdy uznać nie można.

Pomijając moją antypatię do Lady Gagi, film na pierwszy rzut oka razi kilkoma rzeczami.

Po pierwsze: naiwna, nieprawdopodobna historia 

Znany muzyk przypadkiem zagląda do podrzędnego baru, gdzie akurat przypadkiem po godzinach fizycznej pracy występuje niejaka Ally. Z szybkością uderzającej błyskawicy rodzi się między nimi uczucie. Chwilę później nasz rockman zaprasza wokalistkę do gościnnego występu na scenie, prezentując publiczności aranżację piosenki, której zarysy przedstawiła mu wcześniej Ally. I jakimś dziwnym trafem ich wspólny, idealny (nie przećwiczony wcześniej) występ staje się prawdziwą rewelacją. Kobieta w mgnieniu oka staje się sławą, zdobywając nawet (uwaga!) kilka nominacji do nagrody Grammy.

Po drugie: szczegóły

Od filmu nominowanego do Oscara wymagałbym dbałości o detale. Oczywiście rozumiem, że aktorzy nie będą śpiewać w filmie piosenek na żywo. Jeśli jednak puszczamy je z playbacku, powinniśmy zadbać o to by wyglądało to dobrze na ekranie. W jednej ze scen natomiast trzymany przez Ally mikrofon znacząco zmieniał swoje położenie, co w żaden sposób nie wpływało na głośność i jakość głosu aktorki.

Po trzecie: nuda

Pierwsza połowa produkcji ciągnie się jak makaron spaghetti nakładany na talerz. Do sceny kłótni przy wannie film jest po prostu mało wiarygodną operą mydlaną z nikłymi elementami dramatu. Druga część jest zdecydowanie lepsza, jednak zanim do niej dotrzemy czeka nas przebrnięcie przez typowy dla komedii romantycznych schemat - kobieta z niższych sfer zakochuje się w kimś spoza jej świata. Ten oklepany do granic możliwości układ ratuje wątek uzależnienia głównego bohatera od alkoholu.

Po czwarte: nadmierne zachwyty nad kreacją Gagi

Nie mam prawa odejmować jej talentu. Lady Gaga potrafi śpiewać, tańczyć, przybierać odpowiednie miny. Niewielu zwraca jednak uwagę na fakt, że przynajmniej w 1/2 jej rola w Narodzinach gwiazdy to jej chleb codzienny. Dzięki temu ikona popkultury tak naprawdę nie musiała wcielać się w Ally, wystarczyło zmodyfikowanie własnych zachowań.


Żeby jednak nie było, że jedynie narzekam, dostrzegam również kilka pozytywów produkcji.

Po pierwsze: rola Bradleya Coopera

Aktor wiedział, co chciał nam pokazać i konsekwentnie od pierwszej do ostatniej minuty realizował swój plan. Jego obraz głuchnącego alkoholika być może słusznie zostanie nagrodzony Oscarem.

Po drugie: Shallow



Nie do końca jest to moja muzyczna bajka, ale promujący film utwór jest ciekawym połączeniem temperamentów głównych bohaterów obrazu. No i te wysokie dźwięki w wykonaniu Gagi - na pewno chwyciły one za serce niejednego słuchacza. Jeśli Shallow nie dostanie od Akademii statuetki, będzie to wielką niespodzianką.

Po trzecie: element dramatyczny

Dzięki przełamaniu romansowego sznytu wspomnianymi wcześniej problemami głównego bohatera, Narodziny gwiazdy nie zostaną przeze mnie całkowicie skazane na straty. Pradawny motyw zależności miłość-śmierć paradoksalnie ratuje ten film.


Podsumowanie: Każdy szuka w kinie nieco innych rzeczy. Dla mnie Narodziny gwiazdy okazały się filmem średnim. Hollywoodzka produkcja niestety nie zachwyciła mnie. I wcale nie przeszkadzał mi tu brak efektów specjalnych. Ukazana historia niewiarygodnej wręcz miłości z przyczepioną kartką z napisem musical nie wywarła na mnie wielkiego wrażenia. Nie twierdzę, że Narodziny gwiazdy to zły film, dla mnie plasuje się on jednak w połowie drogi pomiędzy słabizną a arcydziełem.

Ocena końcowa: 5/10




A Wy oglądaliście Narodziny gwiazdy?




Ostatni wpis na blogu: Recenzja: Mike Posner "A Reel Good Kid"



Wszystkich, którzy nie polubili jeszcze Galaktyki Muzyki na Facebooku, bardzo do tego zachęcam. Na moim profilu na wspomnianym portalu czeka na Was bowiem jeszcze więcej muzycznych inspiracji, informacji i ciekawostek. 
  

Brak komentarzy: